Bogusław Kukuć ocenia łódzki dreszczowiec
 
Wtorek, 23. czerwca 2020, godz. 08:35

Jeżeli dziś Polakami rządzą przede wszystkim emocje, to można zazdrościć tym kibicom, którzy zdecydowali się wybrać na pierwszy po przerwie spowodowanej atakiem koronawirusa mecz w Łodzi. Zaliczyli dramatyczny spektakl z radosnym finałem (z ewolucją wyniku od 0:2 do 3:2). Wygrana Widzewa przybliżyła znacznie ekipę lidera do I ligi.
 
Wsparci gorącym dopingiem łodzianie odnieśli pierwsze w tym roku zwycięstwo w roli gospodarzy. Przypomnieli, że w historii legendarnego klubu powstawały kiedyś takie określenia jak „walka do końca”, „nie można ich złamać”, „wygrane po dramatycznych końcówkach” , a zwłaszcza słynny „widzewski charakter”. Takie historyczne przypomnienia lubimy. Zwłaszcza po tym, jak w czerwcu Skra czy Legionovia wyjeżdżały z al. Piłsudskiego z kompletem punktów. 

Poza tym widać powrót w widzewskim obozie powrót normalności po słabym wznowieniu rozgrywek. To drugie z rzędu zwycięstwo, w którym łodzianie potrafili strzelić po 3 gole, choć np. sposób wykorzystania kornerów woła o pomstę do nieba. Niestety „normalnością” stają się także bramki stracone. Tegoroczna reguła, czyli po 2 gole strzelone przez gości w czterech meczach w Łodzi, jest wstydliwą stroną faworyta nr 1 rozgrywek.

Wojciech Pawłowski – 3. Zbyt często obrońcy pozostawiają bramkarza łodzian w sytuacjach arcytrudnych. Jak inaczej nazwać karnego albo kontratak dwójki niepilnowanych poznaniaków, którym nikt nie przeszkadza w rozegraniu piłki w polu karnym łodzian? Pawłowski nie miał wielu okazji do obrony innych groźniejszych strzałów i jego wkład w zwycięstwo był mniejszy niż w poprzedniej kolejce. 
  
Łukasz Kosakiewicz – 2. Właściwie powinien dostawać dwie noty w każdym meczu. Jedną za zadania ofensywne, bo pełni rolę pomocnika dublującego prawą flankę. Drugą za wykonanie obowiązków defensywnych. Nie ukrywam, że w tej drugiej roli mocarzem nie jest. Przez to średnia ocen nie powala. Odkupił swoje winy precyzyjną asystą z wolnego przy kontaktowym golu Tanżyny na 1:2 tuż przed przerwą.
 
Hubert Wołąkiewicz – 2. Pozyskany zimą w awaryjnej sytuacji rutyniarz zaskakuje tym, że jest jednym z zaledwie trzech widzewiaków, którzy grali 7 pełnych tegorocznych ligowych spotkań. Spodziewałem się, że w meczu z rezerwami Lecha postara się zademonstrować dyspozycję z czasów, gdy w Kolejorzu był mistrzem Polski, by przypomnieć się poznaniakom. Tymczasem niczym się nie wyróżnił. 

Daniel Tanżyna  – 3. Zapewne stoper RTS ma dużo racji w pomeczowych wypowiedziach, że klasyfikowanie podobnych przepychanek przy kornerach jako jedenastek byłoby rewią karnych, którą ktoś by wygrał np. 10-8. Przy braku VAR na tym szczeblu dałoby to pole do nadużyć sędziom. Jednak karnego podyktowano i do tego łódzka „Złota Kosa” obejrzała już po raz dziesiąty żółtą kartę. Później się przekonałem, jak cała złość na sprawcę nieszczęścia zmienia się w sympatię. Widać było, że Daniel stara się zmyć plamę. Początkowo miał pecha, bo piłka po jego główkach minimalnie mijała bramkę, albo odbijała się od poprzeczki. Chyba nikt nie zasłużył na kontaktowego, arcyważnego gola tak jak Tanżyna. To jego trzecie trafienie. Każde z nich w zwycięskim meczu Widzewa.

Kornel Kordas – 1. Cały blok defensywny łodzian zawiódł w tym meczu. Niektórzy zdołali się „podnieść” np. zdobywając gola czy zaliczając asystę. Kordas ujrzał pierwszą w tym roku kartkę, która wyklucza go z meczu w 28.kolejce. 

Bartłomiej Poczobut – 3. Kluczowa rola w przejęciu inicjatywy, przerywaniu kontrataków gości oraz ofiarne interwencje i determinacja sprawiły, że w niedzielę był najlepszym pomocnikiem zwycięskiej drużyny. Z 27 zawodników, którzy w niedzielę grali Bartek był najczęściej faulowany, skopany. Kończył mecz jak po walce MMA. Sam też bił się twardo, nie odstawiając nogi.

Mateusz Możdżeń - 2. Gdyby mecz komentował Jan Tomaszewski, to z pewnością legendarny bramkarz nazwałby podanie Możdżenia w 30 minucie „wielbłądem” i to pewnie dwugarbnym. Zwłaszcza, że lepiej zainicjować kontrataku gości nie było można. Może to wynikało z faktu, że 5 lat grał nawet ekstraklasie w drużynie w ubranej na niebiesko?  Zarzut częstego „przejścia obok meczu” postawiłem Mateuszowi już wcześniej i teraz jest podobnie. W niedzielę uratował honor zagraniem z Robakiem, które tkwiło u źródeł zwycięskiego gola kapitana łodzian. Wymagało to refleksu, inteligencji, zmysłu do gry kombinacyjnej oraz piłkarskiej techniki. Tego Możdżeniowi nigdy nie odmawiałem.
 
Konrad Gutowski – 3. Nie udało mu się skończyć żadnej akcji ofensywnej golem tak jak z Garbarnią, ale ostatnio za wolę walki należy tego młodzieżowca chwalić. 

Adam Radwański – 2. To nie był mecz tego kreatywnego pomocnika. Zwłaszcza, że wcześniej potwierdził, że ma duże umiejętności.

Henrik Ojamaa – 1. Druga asysta i cały krakowski występ Estończyka dawał nadzieję na zwyżkę formy. Niestety progres nie był trwały. Niedzielny mecz w jego wykonaniu był nerwowy i chaotyczny. Został słusznie zmieniony już w 53. minucie. 

Marcin Robak – 5. Przed spotkaniem uhonorowano kapitana za 100 oficjalnych meczów w Widzewie, w którym zaczynał łódzki etap kariery w 2008 roku. Przed przerwą był wyraźnie zbyt zdenerwowany także dziwnymi decyzjami arbitra, zaskakującym szybkim dwubramkowym prowadzeniem gości. W drugiej połowie zobaczyliśmy mistrza. Sposób, w jaki zainicjował atak przy zwycięskim golu, zagranie w trójkącie na „klepkę” z Możdżeniem i technika strzału, były znów „podręcznikowe”. Podobnie jak w Krakowie indywidualności zadecydowały. Wtedy też oceniłem występ na piątkę i kończyłem zdaniem: „Przy takiej dyspozycji Marcina kibice legendarnego klubu mogą spokojnie czekać na końcowe rozstrzygnięcia”. Szkoda, że nie będę mógł tego zrobić po meczu z Polkowicach, gdyż Marcin musi pauzować za kartki.
 
Christopher Mandiangu – 4. Z takim zmiennikiem można zajść wyżej niż do I ligi. Ten widzewski dubler strzelił 4 gole nie grając w żadnym z tych spotkań w wyjściowym składzie. Nie ma wielkiej przesady w stwierdzeniu, że tak oczekiwany komplet 6 punktów w dwumeczu z poznańskim beniaminkiem łodzianie zawdzięczają Chrisowi. Zdobył przecież drugie bramki dla RTS zarówno we Wronkach, jak w łódzkim rewanżu. Oba te spotkania były stresujące dla zwycięzców, gdyż musieli „gonić wynik”. A jednak na szybkiego, unikającego szablonu Mandiangu, takie sytuacje działają wręcz mobilizująco. 

Sebastian Rudol – niesklasyfikowany. Grał zbyt krótko. Lecz dobrze, że wystąpił. Ostatni mecz ligowy zaliczył 1 marca w Łodzi z Olimpią. Ktoś z angielskim poczuciem humoru ma prawo do stwierdzenia: „To jedyny (obok Pięczka) zawodnik lidera, który grając w tym roku, nie przegrał żadnego spotkania.” Oby to zdanie było nadal prawdziwe po meczu w Polkowicach.

Bogusław Kukuć