TYLKO U NAS! Mroczkowski: "Teraz jest dobry czas, żeby zareagować"
Czwartek, 6. grudnia 2018, godz. 09:12
Runda jesienna już za nami. Podsumowaliśmy ją wspólnie z trenerem Radosławem Mroczkowskim, który odpowiedział o przyczynach kryzysu w końcówce, o nadmiernym entuzjazmie po efektownej serii zwycięstw w pierwsze części rundy oraz o transferach, które zostały przeprowadzone.
- Zapewne po tej pierwszej części rundy, gdy Widzew notował niemal same bardzo dobre wyniki, końcówka jesieni musiała być dużym zaskoczeniem dla Pana i dla drużyny?
Radosław Mroczkowski: - Na pewno było to zaskoczeniem, ale równocześnie od początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Okazało się, że w kontekście krótkiej dla Widzewa przerwy między sezonami oraz wynikających z tego niezbyt długich przygotowań, to ta przedłużona runda jesienna nie była dla nas korzystna. Gdyby jej nie było, to byśmy dzisiaj patrzyli na dorobek drużyny trochę inaczej. Na pewno czegoś nam zabrakło w tych ostatnich meczach przedłużonej rundy. To było widać na boisku. Myślę, że takim punktem zwrotnym był mecz w Grudziądzu, bo tutaj sobie nie poradziliśmy trochę z tym, co się stało na boisku w końcówce. To spotkanie zostawiło ślad na zespole i szkoda, że w następnej kolejce nie graliśmy. Bo to był idealny moment do tego, żeby odreagować. Ale tak się nie stało i to chyba za mocno zostało nam w głowach. Zresztą było to widać w kolejnych meczach.
- Czyli bardziej zadecydowały aspekty psychologiczne, czy po prostu zabrakło „paliwa” zespołowi na końcówkę jesieni?
- Tak się trochę uczepiliśmy tego „paliwa”, ale wiemy dobrze jak obciążenie psychiczne potrafi zniszczyć najlepsze przygotowania. Nie chcę tego wyolbrzymiać, ale widać było, że to nieszczęście, jakie przytrafiło nam się w meczu w Grudziądzu, zostało nam mocno w głowach. Później, było jak już wspomniałem. Ten kolejny marazm w postaci pojechania na mecz do Elbląga, powrotu, przełożenia tego spotkania, później to oczekiwanie na decyzję PZPN… A potem mecz z Rozwojem, w którym mogliśmy oczekiwać zwycięstwa i strzelenia wielu goli, a tymczasem bardzo męczyliśmy się w tym spotkaniu. To było na pewno niedobre dla nas. Potrzebne było zwycięstwo w tych ostatnich meczach, ale tego nie było. Nie udało się odwrócić tego złego momentu.
- Szkoda, że tej wygranej zabrakło chociaż na sam koniec rundy ze Stalą, żeby w dobrych nastrojach pojechać na urlopy. Czy może lepiej, jak teraz sportowa złość będzie narastała u piłkarzy podczas zimowej przerwy?
- Z jednej strony to na pewno źle, że nie było tego zwycięstwa. Ale z drugiej strony, nie zamazuje nam to aktualnego obrazu zespołu. Bo taka sytuacja postawi wszystkich na nogi i ta czujność będzie zdecydowanie większa. Tej czujności nam potrzeba, bo widzieliśmy przez całą rundę, że jak było dobrze to wszyscy „odjeżdżaliśmy” gdzieś daleko w chmury, a cały czas mówiłem, że to jest złudne i niepotrzebne. To się udzieliło wielu osobom i nie było do końca takie dobre. Ale wiadomo, jak jest dobrze to trzeba się cieszyć, a jak jest źle to trzeba reagować. I teraz jest dobry czas, żeby zareagować na to, co było w ostatnim czasie. Dobrze zacząć przygotowania, wzmocnić zespół i patrzeć dalej.
- Jak te pięć ostatnich meczów Widzewa, w których zespół zdobył tylko trzy punkty, wpłynęły na Pana ocenę odnośnie poszczególnych piłkarzy, ich umiejętności i konieczności dokonania zimą zmian w składzie? Byli piłkarze, którzy wtedy przegrali miejsce w zespole na kolejną rundę?
- Na pewno będą miały wpływ. Tak jak mówiłem na konferencji po meczu ze Stalą. Jak przychodzi zmęczenie, bo sezon jest długi, to też wychodzą pewne umiejętności, które trzeba posiadać w tym trudnym momencie, na tak zwanym zmęczeniu. A tutaj obraz był dość jednoznaczny. Przynajmniej w ostatnich meczach. Rozpoczynając pracę z tymi chłopakami było jasne, jakim potencjałem dysponujemy i ta ocena za bardzo się nie zmieniła. Tylko to jest koniec rundy, a nie początek, i mamy trochę inne porównanie. Doceniam to, co się stało odnośnie zdobyczy punktowej zespołu w rundzie, i to że była ta dobra seria zwycięstw, oraz to, że zawodnicy, którzy ledwo co wydostali się z tej trzeciej ligi, stanęli na wysokości zadania. Bo na początku wspólnej pracy powiedzieliśmy sobie w czerwcu, że jak to będzie na koniec roku miejsce w czołówce, bez dużej straty punktowej do lidera, to w taki wynik celujemy. Tak się stało, ale mamy niedosyt, bo była realna szansa na to, żeby tych punktów było więcej.
- W pewnym momencie to wyglądało tak dobrze, że niektórzy zaczęli obliczać czy już przypadkiem w marcu nie będzie świętowania awansu…
- To właśnie był ten „odjazd” o którym mówiłem i apelowałem, żeby go nie tworzyć. Jak przed meczem z Rozwojem u siebie, gdy wszyscy dookoła robili zakłady, jaką różnicą bramek pokonanym tego rywala. Przestrzegałem przed tym, a potem okazało się, że takie podejście szybko się kasuje w sporcie.
- Ta drużyna z trudem wywalczyła awans do II ligi i w sumie została w dużej mierze przebudowana, bo tych transferów latem trochę było. Ale chyba nie wszystkie okazały się trafne?
- Nie wiem, czy to możemy nazwać transferami. Głównie traktowaliśmy to w kategorii uzupełnień, a nie transferów. Bo tak na dobrą sprawę to na początku jedynym ruchem kadrowym z wyższej ligi był Sebastian Kamiński. Tak naprawdę, jak mówił mój poprzednik, to z kadrą Widzewa z trzeciej ligi zaczęliśmy nowy sezon. Na zgrupowaniu przed sezonem w Opalenicy nowi piłkarze to byli głównie kandydaci do gry w zespole. Była spora grupa młodzieżowców, bo szukaliśmy przede wszystkim młodych graczy, żeby mieć tu pole manewru. I tak naprawdę pojawili się zawodnicy na uzupełnienie kadry: Paszliński, Gutowski, Ameyaw. Ci, co zagrali w pierwszym meczu z Olimpią Elbląg. To nie były transfery w pełnym tego słowa rozumieniu, bo transfery to są wtedy, jak płacimy za kogoś i przychodzi do nas jako zawodnik od razu do gry. Myślę, że źle też odbieramy to, co wydarzyło się latem. Nie było od razu decyzji, że musimy takie ruchy kadrowe zrobić. Przyjęliśmy zasadę, że damy szansę po przygotowaniach tym chłopakom, którzy są i zobaczymy jak to będzie nam działało w lidze.
- Na koniec transferowego okna doszli kolejni piłkarze…
- Oczywiście po kilku rozegranych meczach widać było, że trzeba kadrę wzmocnić, ale też nie było to łatwe. Może byśmy to szybko zrobili, gdyby tacy piłkarze byli od zaraz dostępni na rynku i jednocześnie przy w miarę rozsądnych kosztach przy obecnym budżecie klubu. Później przyszły poszukiwania napastnika, bo nie byliśmy zadowoleni z tego, co się dział w ataku w meczach Widzewa i chcieliśmy zwiększyć rywalizację. To były w praktyce ruchy na sam koniec, czyli Mihaljević i Banaszak.
- Jeszcze był Kwantaliani.
- Tak, ale trzeba to odpowiedni wyjaśnić, bo z Kwantalianim to jest taki nie do końca dobry odbiór informacji na jego temat. To nie był transfer, bo on przyszedł do nas na bardzo minimalnych zasadach, jeśli chodzi o koszty, jeszcze w dodatku z taką opcją, że jak nie będzie nam się sprawdzał, to może odejść. I dzisiaj to już się stało. Bo to nie było żadne obciążenie dla klubowego budżetu. To były takie dłuższe testy z możliwością ewentualnego zagrania w lidze. I to tyle. Takie rozwiązanie przyjąłbym z każdym nowym zawodnikiem bardzo chętnie, bo to jest dobre dla obu stron.
- Pozostali nowi piłkarze takiego statusu już nie mieli. Zostały podpisane z nimi umowy.
- Ale każda z tych decyzji kadrowych musi być rozpatrywana oddzielnie. Na przykład z Michaelem Ameyawem. Ledwo co skończył wiek juniora i jest już u nas w pierwszej drużynie. To są ruchy kadrowe raczej w kategorii przyszłościowej. To nie są wzmocnienia od razu do pierwszego składu, na teraz. Ameyaw to jest chłopak, który jeszcze trzy lata może grać jako młodzieżowiec. Chcemy go rozwijać przy pierwszej drużynie i za jakiś czas powiemy, że to jest fajny zawodnik. Chcemy go sobie przygotować. Więc to jest bardziej inwestycja, niż taki transfer doraźny do pierwszego zespołu. Ale wiemy, że teraz może grać jako młodzieżowiec i te minuty na boisku łapać. W ogóle mała liczba młodzieżowców przy drużynie to był nasz problem, bo po prostu ich brakowało. Dobrze, że potwierdził nam się w ligowej rywalizacji Konrad Gutowski. Bo jak patrzymy na jego pierwszy sezon w piłce seniorskiej, to dał nam tyle ile bym chciał, żeby dał nam każdy młodzieżowiec. Wiemy, że ma jeszcze sporo mankamentów w grze, ale pracujemy z nim nad tym. Dobrze, że pokazał się na konsultacji polskiej kadry U-20, i widać że jesienią robił progres.
- Z młodych piłkarzy jest jeszcze Marcel Pięczek.
- Tak, on również miał udaną rundę. Postanowiliśmy dać mu szansę, bo podczas przygotowań przed sezonem pokazywał się z dobrej strony. A później się okazało, że dobrze grał mimo zmiany pozycji na lewego obrońcę, jak na takiego młodego gracza. Możemy go traktować w sumie jako wychowanka klubu.
- Pana poprzednik – Franciszek Smuda – na niektórych piłkarzy miał inne spojrzenie niż to, które ma Pan. Jak na przykład w przypadkach Pieńkowskiego czy Pigiela.
- Tamta ocena umiejętności i gry tych piłkarzy była na poziomie trzeciej ligi i widzimy teraz, że odnośnie pewnej grupy zawodników Widzewa w lidze wyższej ta ocena jest już inna. Trzecia liga jest specyficzna. Jak byśmy prześledzili statystyki z poprzedniego sezonu, to Widzew miał sześćdziesiąt kilka procent posiadania piłki w każdym meczu, a w niektórych pewnie jeszcze więcej. Już na poziomie drugiej ligi zdarzają się rywale, którzy potrafią tą statystykę odwrócić. I to my musimy biegać za piłką. Wtedy również ocena zawodników jest inna. Trochę szybsza liga, trochę większe umiejętności poszczególnych piłkarzy, i widać było że nasi zawodnicy, którym było tak łatwo w trzeciej lidze, jednak teraz zderzają się z trochę innym poziomem.
- Pigiela trener Smuda reklamował nawet jako przyszłego reprezentanta Polski.
- To jest jeszcze młody chłopak. Ja Marcinowi życzę jak najlepiej, ale na dzisiaj bym takiej tezy nie postawił.
- A co się stało z Damianem Paszlińskim? Bo początek sezonu miał dobry.
- Na jego nieobecności w kolejnych meczach zaważyła kontuzja, która nie można była szybko zdiagnozować. Czy to jest mięsień, czy jakiś inny problem. To długo trwało, były badania, jakieś kolejne próby. To hamowało zawodnika w jego treningu i myślę, że musiał na jakiś czas wypaść z obiegu. A on naprawdę zrobił dobre wrażenie podczas przygotowań w Opalenicy. Dlatego został. W sparingach wygrywał rywalizację z tą dwójką, która była, czyli z Radkiem Sylwestrzakiem i Sebastianem Zielenieckim, i byliśmy pewni, że ten chłopak, choć nie grał gdzieś w wyższych ligach, to potwierdzi dobrą formę w ligowych meczach. I nagle to ogniwo wypadło nam ze składu i to dla nas też było trochę takim zaskoczeniem na minus. Bo wydawało się nam, że mamy już coś stabilnego w defensywie, a tu nagle wracamy do punktu wyjścia.
- Przyszedł Tomasz Wełna, ale chyba też nie do końca spełnił oczekiwania?
- Tomek Wełna przyszedł do nas bardzo późno. Jeśli mówimy o uzupełnieniach składu, to jest taki zawodnik do rywalizacji, który gra na środku z lewej strony, czyli z taką naturalną lewą nogą, a my takiego piłkarza nie mamy właśnie. Może też grać na lewej obronie. Jak spojrzymy na przebieg jego występów w pierwszej lidze, to grał tam regularnie w bloku obronnym w Olimpii Grudziądz, gdzie tracili mało bramek.
- W tej grupie piłkarzy, która zimą ma pożegnać się z Widzewem, nie znalazł się Kacper Falon, który jesienią niewiele grał. Czy to oznacza, że dostanie więcej szans gry na wiosnę?
- Niedawno Kacprowi powiedziałem, że poczekam kiedy „Falonik” stanie się Falonem. Bo to jest zmiana, która jest potrzebna nie tylko jemu. Chłopak ma umiejętności, o czym wiemy, bo przecież była chęć przedłużenia z nim umowy i tak zrobiliśmy. Tylko trzeba się po tym otrząsnąć i wziąć się do pracy. Na pewno jest mu trudno, bo każdemu młodzieżowcowi, który miał tą ochronę w postaci przepisu, dzięki któremu łatwiej było wskoczyć do składu, przejście do dorosłej piłki nie jest łatwe. To powodują też po części przepisy, bo teraz trzeba grać tymi kolejnymi młodzieżowcami i gdzieś się szuka rozwiązania. Ale on musi też zrozumieć, że tej ochrony nie ma. Potrzebuje na to trochę czasu, ma teraz przed sobą zimowe przygotowania i myślę, że jeszcze włączy się do rywalizacji o pierwszy skład. Oczywiście wszystko zależy od niego.
- W kontekście kilku piłkarzy padło już hasło listy, którą Pan ponoć stworzył. Czy taka lista zawodników, z których chcecie zrezygnować, już istnieje i jest zatwierdzona na sto procent?
- Nie ma ostatecznej listy. Po prostu rozmawiamy z piłkarzami, bo trzeba dla jednej i drugiej strony wybrać dobre rozwiązanie. Są jakieś propozycje zmian, ale taka lista pojawi się wtedy, gdy dogadamy się z zawodnikami i będzie wiadomo, kto odchodzi, a kto ewentualnie zostaje.
- Czy ktoś z tej grupy może odejść tylko na wypożyczenie, a nie od razu zostać wytransferowany z klubu?
- Tak może być, ale najpierw musimy wiedzieć jaka będzie sytuacja z niektórymi zawodnikami, którzy mało grali albo w ogóle nie pojawili się jesienią na boisku. Taką listę każdy może sobie stworzyć, bo wynika ona ze statystyki występów i minut. Kto mniej grał, to będziemy się nad nim mocno zastanawiać, a kto w ogóle nie występował to tym bardziej.
- A propos wypożyczonych zawodników, to jest jeszcze Michał Miller. Czy ktoś analizował jego grę w Sokole Aleksandrów Łódzki? Czy jest taka opcja, że on wróci, czy to jest raczej takie wypożyczenie do końca kontraktu?
- To już zależy od Sokoła. Miller jest na wypożyczeniu i obecnie jest taka sytuacja, że do jego końca pozostanie w Aleksandrowie. Ale to już kluby muszą dojść do porozumienia. Jego szybszego powrotu na dziś nie rozważamy, bo mamy obecnie trzech, czterech graczy na jego pozycji, a jeszcze myślimy o kolejnych. Tak samo, jak pytaliście jeszcze o Pieńkowskiego. To też jest taki temat, który dla wielu może być nie do końca jasny. Bo Marcin po meczu w Ostródzie miał poważną kontuzję i ona szybko się nie zaleczyła. Dlatego nie było go z nami praktycznie podczas przygotowań do sezonu. Cały letni okres przygotowawczy mu uciekł, bo długo dochodził do siebie po tym urazie. Więc na pewno dużo stracił i później to wejście w sezon, w grę w drugiej lidze, było bardzo trudne dla niego. My w międzyczasie złapaliśmy dobrą serię meczów i na tych pozycjach trudno wejść do składu. Podobnie było z Bartkiem Niedzielą, który długo leczył kontuzję. Jak już zaleczył to złapał kolejną. Tak to się działo. Więc ci zawodnicy mogą mówić trochę o pechu.
- Jest jeszcze sprawa Michała Przybylskiego, który był wypożyczony z klubu, a teraz już go nie ma w Widzewie.
- Ostatnio pojawiło się dużo informacji odnośnie tego tematu i jestem zniesmaczony tą całą sytuacją, bo dostałem wcześniej informację, że będę mógł go sprawdzić, gdy skończy się to jego wypożyczenie do klubu na Wyspach Owczych. Byliśmy z całym sztabem pewni, że będziemy mieli tego chłopaka na treningach, a nawet przymierzaliśmy się do tego, żeby zorganizować grę kontrolną i go zobaczyć. Bo tak naprawdę nie mieliśmy okazji go poznać. Na pewno nieprawdą jest, że Przybylski był na treningu u nas po tym wypożyczeniu, że my go odrzuciliśmy, tak jak ktoś to opisywał. Ja to dementuję, bo nie pozwolę sobie, żeby ktoś w ten sposób mnie oceniał. To jest absolutna bzdura. Nasza dobra wola była taka, żebyśmy go sprawdzili, bo w letnim okienku tego nie mogliśmy zrobić. Jedynie spotkaliśmy się ostatnio w klubie, przywitaliśmy się i... zarazem pożegnaliśmy, bo Michał zakomunikował mi, że nie jest naszym zawodnikiem.
Przeczytaj drugą część rozmowy »
Tomasz Andrzejewski, Kamil Wójkowski
Copyright © 1998 - 2009 "Widzewiak". All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.