TYLKO U NAS! Stamirowski: "Chodzi o to, żeby Widzew był budowany bezpiecznie"
 
Wtorek, 13. listopada 2018, godz. 08:02

Jeszcze kilka miesięcy temu niewielu kibiców znało nazwisko Tomasza Stamirowskiego. Obecny prezes Stowarzyszenia RTS Widzew był znany w kręgach biznesowych. Na niwie sportowej udzielał się jedynie jako kibic. Dziś jest jedną z najważniejszych osób w klubie. 

- Od kilku miesięcy jest Pan prezesem Stowarzyszenia RTS Widzew. Wyjaśnijmy, jak wyglądają relacje między Stowarzyszeniem a spółką? Dla osób działających w klubie na co dzień to jasne, ale już dla kibiców niekoniecznie…
Tomasz Stamirowski
: - Jeśli chodzi o stronę formalną, to wygląda to tak, że właścicielem spółki jest Stowarzyszenie, w skład którego wchodzą dwadzieścia trzy osoby. Można powiedzieć, że Stowarzyszenie pełni funkcje właścicielskie.

- Czyli jest nadrzędne wobec spółki?
- Tak. Stowarzyszenie jest właścicielem spółki i wyznacza strategię działania klubu oraz egzekwuje realizację tego planu. Do kompetencji Stowarzyszenia należą też fundamentalne decyzje o tym, kto będzie zarządzał spółką. Oczywiście przy takiej organizacji klubu pojawia się delikatna kwestia, jaki jest wpływ Stowarzyszenia na zarządzanie spółką. Inna sprawa, to działalność operacyjna obu organizacji. Powodem rozdzielenia kompetencji spółki i Stowarzyszenia była kwestia relacji z Murapolem. To była główna przyczyna – wejście inwestora.

- Co jeszcze robi Stowarzyszenie, oprócz nadzorowania spółki?
- Jest ono nie tylko po to, żeby wyznaczać cele działalności klubu i kontrolować spółkę. Pełni też funkcję wspierającą. Bo tak naprawdę w Stowarzyszeniu to, co łączy ludzi, to jest oczywiście Widzew. Ludzie, którzy się tam znaleźli, to są kibice Widzewa, są w to mocno zaangażowani. Byli od początku i można powiedzieć, że klub dzięki nim istnieje. Każdemu zależy, by ten klub funkcjonował jak najlepiej i każdy coś wnosi do jego działalności.

- Pan jest w Stowarzyszeniu od samego początku?
- Nie. W zasadzie pojawiłem się w nim w momencie, gdy zaczęły się rozmowy z Murapolem. Głównie z powodów zawodowych, bo uznano że będę pomocny przy tworzeniu umowy i zabezpieczeniu interesów Widzewa. Zaczęło się od spotkania z Piotrem Furmaniakiem, jednym z członków Stowarzyszenia, i po rozmowie z nim postanowiłem dołączyć do Stowarzyszenia.

- A wcześniej miał Pan z klubem inne doświadczenia, niż tylko kibicowskie?
- Takich kontaktów wcześniej nie miałem. Poza kilkoma epizodami, gdy na przykład w 1997 roku opiekowałem się sędziami przed meczem z AC Parmą w eliminacjach Ligi Mistrzów. Pracowałem wtedy ze Zbigniewem Przesmyckim, obecnym szefem sędziów w PZPN.

- A jak to było z kibicowaniem Widzewowi? Jeździł Pan na przykład na mecze wyjazdowe?
- Nie będę tu mówił, że byłem jakimś wielkim ultrasem, ale też daleko mi do typowego stadionowego „piknika”. Na pewno jestem z grona kibiców zaangażowanych, którzy starają się być przynajmniej na każdym meczu w Łodzi, gdzie na spotkania z udziałem widzewiaków chodzę regularnie od 1979 roku.

- Wracając do Pana roli w stowarzyszeniu. Pojawił się Pan w nim przy okazji rozmów z Murapolem, a po roku był już prezesem Stowarzyszenia.
- Wcześniej śledziłem to, co działo się w klubie i stowarzyszeniu, więc byłem blisko tych wszystkich spraw i w pewnym momencie powierzono mi funkcję prezesa.

- Dlaczego trzeba było rozdzielić funkcje prezesa spółki i prezesa Stowarzyszenia?
- Jest to pytanie w sumie do samego Stowarzyszenia. Po pierwsze była kwestia tego, co ma robić samo Stowarzyszenie, a po drugie – umiejętne rozdzielenie typowych działań operacyjnych od pewnych wizji, pomysłów na to, czym ma być Widzew za pięć czy dziesięć lat. Bo w obecnej sytuacji to na stowarzyszeniu spoczywa pewne wytyczenie kierunku działania klubu na dłuższy okres czasu. Nie tylko na to, co dzieje się w tym sezonie.

- I udało się wypracować już taki długodystansowy plan działania Widzewa?
- Ten projekt na razie cały czas się tworzy. Strategia, patrząc na Widzew, jest łatwa do wyznaczenia jeśli chodzi o krótki okres czasu. Jej celem jest awans do Ekstraklasy w jak najkrótszym terminie. Celem, powiedzmy średniotermionowym, jest dla mnie zdobycie mistrzostwa Polski. To już wyższy, o wiele trudniejszy pułap. O ile teraz drużyna ma na poziomie II ligi przewagę nad drużynami, z którymi konkuruje, to już w Ekstraklasie tak łatwo nie będzie. I trzeba już teraz zastanowić się, jak Widzew może być lepszy od rywali. Zdarzają się sezony, gdy Legia i Lech dają przestrzeń innym drużynom, ale na tym poziomie ligowym „grają” przede wszystkim pieniądze, czyli budżety klubów. Moim zdaniem trzeba już myśleć o tym, jak zbudować dobry budżet na Ekstraklasę, jeśli chcemy do niej jak najszybciej wrócić.

- Czyli przede wszystkim finansowe zaplecze?
- Tak, bo współczesna piłka nożna w przypadku klubów to nie tylko pierwszy zespół i jego mecze. To również całe zaplecze. Futbol się diametralnie zmienił w ciągu ostatnich 20-30 lat, jeśli na przykład spojrzymy na to, co się dzieje w zachodniej Europie. To jest problem strategiczny dla klubów piłkarskich w Polsce, gdy jest duża różnica budżetowa, gdy młodzi gracze idą za pieniędzmi na Zachód. Bez przełamania tej bariery trudno wejść na poziom europejskich pucharów i rywalizować tam. Strategia długoterminowa dla Widzewa to powrót do tych pucharów, ale nie ma co teraz opowiadać, że znowu chcielibyśmy wygrać z Liverpoolem i Juventusem. Trzeba twardo stąpać po ziemi.

- Budowa takiej strategii działania klubu wymaga współpracy i porozumienia jej twórców. W stowarzyszeniu są obecnie 23 osoby. Czy one mają podobne spojrzenie, czy to się gdzieś rozmija i jest to wypracowywane „w bólach”?
- Wiadomo, że gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania…

- …a jak jest 23 tych Polaków?
- To oczywiście tych pomysłów na to, jak ma działać klub, jest dużo. Bo budowanie takiej strategii działania klubu z założenia nie jest łatwe. To jest proces, który trzeba realizować etapowo. I w zależności od sukcesu pierwszego etapu można budować dalej. Finalnie cały projekt zostanie poddany pod dyskusję w Stowarzyszeniu, a wiadomo, że demokracja ma swoje plusy i minusy. Uważam, że jeśli wszystkim zależy na jednym celu, sukcesie Widzewa, to na końcu wypracujemy coś, co będzie najlepsze dla klubu. Są rzeczy w których się nie różnimy. Jeśli mówimy, że jednym z filarów Widzewa ma być Akademia, to nie widziałem przeciwnych zdań, mówiących że taka inicjatywa jest niepotrzebna. Podobnie infrastruktura. To są dwie podstawy klubu. Tego zabrakło w przeszłości, co pokazały problemy klubu i jego upadek.

- Akademia to ważny temat. Tylko trzeba powiedzieć sobie szczerze, plan zbudowania Akademii z prawdziwego zdarzenia to ma prawie każdy klub na szczeblu centralnym. Tylko mało komu się udało...
- Bo Akademia nie przyniesie zysków w pierwszym okresie tworzenia. To jest jednocześnie inwestycja i nakład finansowy oraz organizacyjny, który trzeba ponieść. Na razie w klubie ścierają się poglądy osób, które myślą o takiej inwestycji jak Akademia, z osobami stawiającymi sobie za cel przede wszystkim awans do Ekstraklasy.

- Nie jest tajemnicą, że „iskrzy” na linii prezes spółki – prezes stowarzyszenia...
- Nie nazywałbym tego w taki sposób. Po prostu mamy różne cele. Nie jest nim wspólne powielanie działań i brylowanie na spotkaniach czy w mediach. Najważniejsza jest działalność spółki i tu nie może być żadnego zamieszania. Przemysław Klementowski jest jakby spinającym w relacji do piłkarzy i trenerów oraz tego, co na bieżąco dzieje się w klubie. Moją rolą jest to, żeby pewne rzeczy długoterminowe, porządkujące robić. Pamiętajmy jedno. Tego klubu kilka lat temu po prostu nie było. Po erze, gdy właścicielem był Pan Cacek i upadłości, zostały zgliszcza. Tak naprawdę ciągłość działalności klubu została przerwana. Widzew jest odbudowywany od nowa. I to wymaga pewnych działań i kultury organizacyjnej. Dużej pracy, w której pojawiają się napięcia między ludźmi. Mam nadzieję, że w tym wszystkim uda się stworzyć coś, co będzie dla Widzewa najlepsze.

- Jeśli chodzi o działania długoterminowe, to ostatnio pojawiło się kilka projektów biznesowych, jak na przykład Widzew Market. Powstała też nowa struktura organizacji klubu. Jak Pan to wszystko ocenia?
- Pierwsza część sezonu to było przejęcie z powrotem przez stowarzyszenie władzy i decyzyjności w spółce. To działo się z końcem maja. I ta część sezonu była poświęcona na sprawy sportowe. To jest coś, co zawsze jest priorytetem. Był krótki okres przygotowania, a jeszcze wcześniej burzliwa zmiana trenera, w której stowarzyszenie też uczestniczyło i podejmowało decyzje. Nie ma co ukrywać, że widać teraz efekt pracy trenera Mroczkowskiego. Druga sprawa, to wspomniana kwestia organizacji klubu, co teraz jest naszym głównym celem. Trwają pracę nad ułożeniem struktury klubu. Uważam, że dużą kwestią, i bardzo ważną, jest sprawa całego zaplecza sportowego klubu i skautingu. Widzew musi pozyskiwać graczy z zewnątrz, co oczywiście oznacza że ten element jest bardzo ważny. Do tego całe zaplecze klubu – dietetyka, opieka lekarska. No i część komercyjna. Chodzi o to, żeby Widzew był budowany bezpiecznie. To patrzenie przede wszystkim na bezpieczeństwo klubu, który pamiętajmy, dwa razy upadł w XXI wieku. I to nie może się powtórzyć. Klub obecnie ma solidnie zbudowany budżet, bo pod tym kątem działamy komfortowo i możemy sobie pozwolić na kolejne działania, szukając źródeł przychodu.

- Jak Pan ocenia propozycję struktury klubu, którą na walne zgromadzenie przygotował zarząd spółki?
- Przygotowanie struktury to był to jeden z wymogów Rady Nadzorczej. Prace nad strukturą organizacji klubu trwają. Jest oczywiście schemat ogólny, teraz wypełniany zakresami konkretnych obowiązków, żeby każdy w klubie wiedział, co ma robić. Jakie są wobec niego wymagania i jakie są wyznaczane cele na sezon. No i zastanowienie się, na których pozycjach brakuje nam osób.

- Analizując tą strukturę, można odnieść wrażenie, że ona powstała na takiej zasadzie, żeby dopasować ją do ludzi, którzy już są w  klubie, a nie odwrotnie? Na przykład w tej strukturze nie ma spikera, choć przepisy wymagają, żeby był. Nie ma go, bo tą rolę pełni osoba na innym stanowisku, ale przecież to nie musi być regułą, że jeden z dyrektorów musi zawsze pełnić funkcję spikera. 
- To jest wszystko obecnie analizowane, jeśli chodzi o poszczególne działy, i akurat w tym konkretnym przypadku stanowiska spikera na pewno się pojawi. To jest przede wszystkim problem przejścia w organizacji do struktury docelowej, czyli takiej jak w Ekstraklasie. Ale to nie oznacza, że już teraz będziemy tworzyli i obsadzali wszystkie stanowiska, jakbyśmy już w niej grali, bo to byłby absurd. Na poziomie niższej ligi i pewnej dostępności budżetowej po prostu niektóre osoby łączą kilka funkcji. Tak to wygląda.

- Jasne, chodzi o to, żeby wyszczególnić każdą istotną funkcję. A jeśli jedna osoba w strukturze może łączyć tą rolę z inną, to tym lepiej.
- To jest wszystko dopiero w fazie tworzenia, jest to pierwszy projekt, nad którym trwają prace. Chcemy to opracowanie struktury i zakresu obowiązków poszczególnych osób zamknąć do końca listopada.

- W tym projekcie struktury klubu brakuje właśnie konkretnych zakresów obowiązków dla poszczególnych ludzi.
- Nie chcę tego komentować. Pewne organizacje działają na zasadzie doraźnych ustaleń, ale oczywiście dobrze jest, że kiedy klub rośnie w siłę i się rozwija, to pojawia się to uporządkowanie. Jeszcze raz powtórzę. Klubu nie było. Zaczynał trzy lata temu od zera. To nie jest tak, że otwieramy sobie szafę i wyjmujemy gotowe przepisy i projekty na to, jak ma działać klub i jego pracownicy. W pierwszym okresie odbudowy klubu to nie był priorytet. Teraz uważam, że już jest.

- Z jednym elementem w  tej strukturze chyba udało wam się trafić bardzo dobrze. Chodzi o trenera Radosława Mroczkowskiego. Czy to może być taka inwestycja w człowieka na lata?
- Oczywiście to byłby idealny scenariusz, gdyby trener Mroczkowski poprowadził zespół do Ekstraklasy. Na pewno jest to szkoleniowiec związany z klubem. Bez wątpienia jest to widzewiak. Jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, profesjonalistą. I posiada kilka cech, które powinien mieć trener Widzewa. Nie chodzi tylko o trenerski fach, ale również o stuprocentową koncentrację na tym, co robi i na pracy w klubie. Zawsze jest też nadzieja, że taki trener będzie związany z klubem na dłużej. Obecnie ważne jest to, że trener Mroczkowski rozumie specyfikę niższych lig. Bo nie każdy szkoleniowiec z przeszłością w roli selekcjonera czy opiekuna drużyn Ekstraklasy, potrafi się odnaleźć w II czy III lidze. Nie narzekać, że czegoś nie ma, tylko zakasać rękawy i pracować.

- Był Pan uczestnikiem tych wydarzeń związanych ze zmianą trenera z Franciszka Smudy na Radosława Mroczkowskiego?
- Jak wszyscy dobrze wiedzą, to zaczęło się zaraz po meczu z Lechią. W niedzielę spotkaliśmy się po raz pierwszy, a w poniedziałek wieczorem była już decyzja o zmianie trenera. Podjęliśmy ją wspólnie, czyli nie było głosu odrębnego co do pomysłu zatrudnienia nowego szkoleniowca. Po drodze była dyskusja, różne poglądy wynikające z wiedzy o pewnych sprawach, ale na koniec u wszystkich było przekonanie, że to była decyzja słuszna. Chodziło przede wszystkim o to, żeby wykorzystać ten ostatni mecz sezonu i awansować. Bo przecież to był mecz, który mógł kosztować Widzew rok czasu w III lidze. A dla klubu to by oznaczało straty nie tylko jednego roku, ale wielu innych rzeczy. Na pewno miałoby to wpływ na tę falę wznoszącą, jeśli chodzi o zainteresowanie kibiców i frekwencję na stadionie. Wydaje mi się, że wtedy byłoby o wiele trudniej wypełnić stadion na każdym spotkaniu.

- Teraz awans z II ligi do I powinien być chyba spokojniejszy, gdy się patrzy na ligową tabelę?
- Powtórzę, za trenerem Mroczkowskim. Takie patrzenie na obecną sytuację może być złudne, bo przed nami jeszcze runda rewanżowa. Były obawy na początku sezonu. Okres przygotowań był bardzo krótki, a przy wejściu do nowej ligi zawsze pojawiają się pytanie, gdzie jesteśmy, w jakim miejscu z naszym składem na tle rywali. Na pewno teraz zdobycz punktowa jest bardzo dobra. Ostatnie mecze, a zwłaszcza ten z Olimpią Grudziądz, zostają w pamięci i pokazują, że nie można osiąść na laurach. Zwłaszcza po tym ostatnim spotkaniu jako kibic wkurzyłem się, podobnie jak na początku sezonu po meczu w Rybniku z ROW. Bo w tych dwóch przypadkach straciliśmy punkty na własne życzenie. Podsumowując, z jednej strony mamy dobrą pozycję w ligowej tabeli, ale nie ma co popadać w zachwyt. Trzeba nadal walczyć o punkty i być czujnym. Moim zdaniem styl gry też się liczy. Jak Widzew prezentuje się na boisku, czy jego gra i wyniki są przekonywujące. I pozostają w pamięci, jak na przykład akcja i gol Mihaljevicia w meczu z Łęczną.

- Mecz w Grudziądzu chyba pokazał, że potrzebne będą kolejne wzmocnienia składu. Że to nie jest jeszcze drużyna, która przejdzie łatwo II ligę i jest gotowa na I ligę. Bo w zderzeniu z doświadczonym zespołem, jeszcze przy pewnym braku koncentracji, może być problem.
- To nie tylko mecz z Olimpią pokazał. Tak było wcześniej w drugiej połowie meczu w Chorzowie, czy z Błękitnymi w Łodzi. Jasne, że klub musi już myśleć o wzmocnieniach w perspektywie następnego sezonu. Nie chcę wychodzić przed szereg, ale wiadomo że wszyscy mówią o środku pola. Brakuje kogoś, kto by pokierował grą, takiego lidera na boisku. To będzie priorytet, żeby takiego ofensywnego, kreatywnego pomocnika pozyskać. To jest jednak przede wszystkim kwestia trenera, sztabu szkoleniowego i pionu sportowego klubu. Oni wskażą, kim chcieliby wzmocnić drużynę. Ważne, żeby to byli piłkarze odpowiedni pod kątem nie tylko sportowym, ale również mentalnym. Bo przecież widzimy, jak niektórzy zawodnicy wytrzymują, a inni nie, presję związaną z grą w Widzewie.

Przeczytaj drugą część rozmowy »

Tomasz Andrzejewski, Kamil Wójkowski