TYLKO U NAS! Mroczkowski: "Ten zespół trzeba realnie wzmocnić"
 
Środa, 20. czerwca 2018, godz. 17:16

W zeszłym tygodniu drużynę Widzewa objął Radosław Mroczkowski. Stało się to w trudnym momencie, gdy trzeba było przypieczętować awans. Teraz, gdy został wywalczony, jest czas na rozmowę o przyszłości klubu i planach związanych z drużyną. O tym wszystkim trener Mroczkowski opowiedział „Widzewiakowi”. 

- Jakie to uczucie, zacząć pracę w klubie i już po kilku dniach świętować sukces, brać udział w fecie... 
Radosław Mroczkowski: - To było kilka dni, ale też nie był to łatwy moment. Mogło to pójść w dwie strony. Jako widzewiak tego złego scenariusza nie zakładałem, chciałem zrobić wszystko, by ziścił się pozytywny scenariusz. Podjąłem się tego bez jakiejś głębszej analizy. Wiem, że trzeba było w tej sytuacji to zrobić, tak to czułem i taką decyzję podjąłem. Na pewno było to finalizowane w pewnych chaosie, nie było czasu, żeby wszystkie szczegóły dograć. Liczyło się to, co w sobotę. Ja też musiałem się temu podporządkować. Normalnie powinno się przed podpisaniem wiele spraw przegadać i ustalić. Ale miałem słowo, że potem to załatwimy. Wierzyłem, że to wszystko w dobrym kierunku będzie szło i wydaje się, że tak będzie. 

- Przed tym meczem rozmawiał Pan dużo z asystentami, którzy zostali z poprzedniego sztabu? Chciał Pan dowiedzieć się o drużynie jak najwięcej, czy odwrotnie, spojrzeć świeżym okiem?
- Nie robiliśmy większych analiz, najistotniejsze uwagi oczywiście Marcin i Zbyszek mi przekazali. Działo się to na bieżąco, przed treningiem, po treningu czy nawet w trakcie.  Ale generalnie to chciałem mieć świeże spojrzenie. Przychodziłem na mecze Widzewa, więc miałem jakieś przemyślenia. Nie analizowałem co prawda gry zespołu pod tym kątem, że wykorzystam tą wiedzę w trakcie meczu. Było to bardziej ogólne spojrzenie. To co było w szatni, to druga strona medalu. Niektóre obserwacje potwierdziły się, inne nie.  

- Była okazja do rozmowy z Franciszkiem Smudą?
- Nie rozmawiałem z trenerem Smudą. Chciałem się z trenerem spotkać wcześniej. W mediach przewijały się informacje, że mogę do Widzewa wrócić. Wiadomo, że nie pracowałem wtedy i w takiej sytuacji przychodzenie na mecze Widzewa to dla mnie praktycznie obowiązek. Jeśli nie pracuję gdzieś indziej, to przychodzę. Stąd te podteksty, że czekam na posadę. Chciałem trenerowi Smudzie wyjaśnić, że niczego takiego nie ma. Wysłałem trenerowi sms-a z propozycją spotkania, żeby wypić kawę, pogadać. Może nie znamy się jakoś specjalnie, ale jednak znamy się z piłki. Myślałem, że spotkamy się i to wyjaśnimy, bo źle się z tym czułem. Ale rozumiem, że ja wtedy miałem dużo czasu, a trener był zajęty. Nie było już potem tematu. 

- Mówiło się o tym i faktycznie w końcu Pan do Widzewa trafił...
- Mówiło się, ale nie było żadnych działań czy rozmów. Dopiero w tamten poniedziałek pojawił się konkret. Wcześniej po prostu przychodziłem na mecze. Znam to środowisko łódzkie, z każdym się przywitałem i dwa słowa zamieniłem. Ale to tyle.

- Rozmowy z innymi klubami też Pan prowadził?
- Tak. Ta poniedziałkowa rozmowa wbiła się w deadliny związane z innymi rozmowami z klubami z pierwszej ligi. Było tych tematów kilka. Sygnał z Widzewa był dla mnie zaskakujący, ale był konkretny. Wybór między Widzewem a pracą w pierwszą ligą, to żaden wybór. Nie było tematu. To niższa liga, ale to Widzew. Jak jest opcja powrotu tutaj, to dla mnie pierwszy wybór. 


- Oprócz względów sentymentalnych, jest też możliwość zbudowania czegoś, bo jest potencjał na to. 
- Oczywiście. Są perspektywy, realne podstawy, żeby budować Widzew i wchodzić na wyższe szczeble rozwoju. 

- Już ustalił Pan wszystkie sprawy związane z dalszą pracą w klubie? Będzie Pan się skupiał tylko na pierwszym zespole, czy chce Pan również mieć wpływ na drużyny młodzieżowe, akademię?
- Trwają te rozmowy. Chcemy oczywiście zbudować taką strukturę, która będzie oddziaływać także na inne drużyny, rezerwy czy zespoły młodzieżowe. Nie można tego w Widzewie ułożyć od lat, także dlatego, że brakuje bazy. Liczę, że powstanie w końcu taki widzewski ośrodek treningowy z prawdziwego zdarzenia. Łodzianka jest za mała i jest z nią wiele problemów. Z zewnątrz fajnie to wygląda, na potrzeby pierwszej drużyny i rezerw wystarczy. Ale dla grup młodzieżowych potrzeba więcej boisk. Klub musi o tym strategicznie pomyśleć. Ten potencjał widzewski, młodzieży i dzieciaków trzeba wydobyć. 

- Jak Pan widzi funkcjonowanie drugiej drużyny?
- To nie będzie tak, że od razu się to wszystko zmieni. Ja bym chciał, żeby w rezerwach byli wartościowi juniorzy, do których będą dołączać piłkarze schodzący z pierwszej drużyny. Liczę, że z trenerem rezerw będziemy ściśle współpracować i będzie to osoba, która poświęci się też mocno pracy indywidualnej z zawodnikami. Chciałbym, żebyśmy niektóre rzeczy w obu zespołach wykonywali podobnie. Ja oczywiście zajmę się pierwszym zespołem, ale mam w swojej naturze zainteresowanie tematyką szkolenia młodzieży. Będę chciał rozmawiać z trenerami także drużyn młodzieżowych. Będę chciał pojawiać się na meczach, na treningach. A czasami będę w tych treningach uczestniczył. Tak to sobie wyobrażam. 

- Temat Pana pracy w Widzewie w roli nie trenera, ale dyrektora sportowego, który by zbudował całą strukturę sportową, to już pojawił się znacznie wcześniej. Jeszcze w czwartej lidze. 
- Tak, był taki temat dość dawno. Jeszcze się czuję dobrze w roli trenera. Nie zamykam się na taką rolę, pewnie się w niej odnajdę za jakiś czas. Może w Widzewie, ale dopiero wtedy, gdy mój etap pracy trenerskiej będzie się zamykał. Możemy sobie wyobrazić, że Widzew będzie w ekstraklasie, będzie klubem stabilnym i wówczas będzie można, jak w sztafecie, przekazać pierwszą drużynę komuś młodszemu, a samemu zająć się tematyką szkolenia młodzieży. Czuję się, że potrafiłbym to robić i odnalazłbym się w tym. 

- Póki co, Widzew zatrudnił właśnie dyrektora sportowego Akademii. Jak Pan widzi współpracę z nim? 
- Na razie rozmawiamy. Marcin Płuska ma swoją płaszczyznę, którą musi zbudować tak, jak przedstawił to zarządowi. Musi mieć na to czas. On to w tej chwili robi. Trzeba dać mu trochę czasu. Ja mu chętnie pomogę, podpowie coś, jeśli będzie potrzeba.

- Priorytet to pierwsza drużyna. W jakim stopniu ona zmieni się latem?
- Rewolucji nie planujemy. Większość zawodników, która zrobiła awans, powinna dostać szansę. Ale mam takie doświadczenia z Sandecji, że zespołem, którym się robi awans, nie zawsze łatwo się obronić w wyższej lidze. Przy czym, nam teraz chodzi o awans. Ja wiem, że z drugiej ligi awansują aż trzy zespoły. Rywal zza między awansował bez większych wzmocnień. Ale też pamiętajmy, że w najbliższym sezonie w tej lidze będzie grało kilka niezłych firm, które coś znaczyły w ekstraklasie. To będzie jedna z mocniejszych drugich lig w ostatnich latach. Dlatego ten zespół trzeba realnie wzmocnić.  Czyli dodać takich zawodników, którzy podniosą jakość i spowodują, że będzie większa rywalizacja. Widzew długo musiał się bić o awans i nie miał czasu, żeby rozmawiać zawodników czy oglądać ich. Teraz trzeba się ścigać z czasem. Widzew na szczęście ma sporo argumentów, bo stwarza dobre warunki, ma wspaniałych kibiców. Dzisiaj, jak rozmawiam z zawodnikami, to większość mówi w kategoriach przejścia do Widzewa, na nie przejścia do klubu z drugiej ligi. 

- Ilu nowych zawodników powinniśmy się spodziewać?
- W każdej formacji trzeba byłoby dołożyć zawodnika z bardzo dobrą jakością, żeby wzmocnić kręgosłup. To kilku zawodników, nie kilkunastu. 

- Jaka będzie droga ich pozyskania? W ostatnich latach różnie to wyglądało. Często decydowało CV, a nie aktualna forma. 
- Nie chcę oceniać tych transferów, które były wcześniej. Ja mogę powiedzieć, jak ja to widzę. Podstawą jest obserwacja zawodników. Jak ktoś poleca, to fajnie, ale na tym bazować nie można. Trzeba to sprawdzić, zweryfikować. Łatwiej sprawdzić zawodnika, który nie jest anonimowy. Można obejrzeć jego występy. To wymaga jakiejś pracy całego sztabu. Są zawodnicy bardziej anonimowych, ich trzeba sprawdzić w boju, obejrzeć na treningu. W klubie musi być grupa osób, która będzie się tym zajmować. Być może warto do tego zaangażować zawodników, którzy grali na wysokim poziomie w Widzewie i mają fajne oko do tego. Niektórzy prowadzą swoje szkółki. Może chętnie by popatrzyli swoim okiem na zawodników. Może w oparciu o nich uda się stworzyć jakąś siatkę skautingu. Nawet jeśli podzieli się Polskę na cztery części i na każdą część wyznaczy się dobrego skauta to na początek to wystarczy. Trzeba tylko namówić do współpracy takich byłych zawodników, którzy rozumieją Widzew i wiedzą, jakich zawodników chcemy pozyskiwać. Nie trzeba wcale wielkiej grupy ludzi zatrudniać. Na wszystko musi być jednak określony budżet. Ale to się bardziej opłaca, bo ogranicza się ilość popełnionych błędów przy transferach. To jest temat do przedyskutowania. 

- Przedstawił Pan już działaczom listę wzmocnień, których pan oczekuje?
- Jest spora lista, którą trzeba byłoby przejrzeć. Zawsze jeżdżę, obserwuję zawodników. Oczywiście, w niektórych przypadkach jesteśmy spóźnieni, inne kluby nas wyprzedziły. Wszyscy czekali przecież na ostatni mecz. Nawet jeśli ktoś chce do Widzewa polecić piłkarza, to pewnie dopiero teraz, gdy jest już ten awans. Z tyłu głowy wszyscy mieli, że Widzew powinien, ale nie musi wcale grać w drugiej lidze. 

- Pana lista życzeń w jakim stopniu różni się od tej, którą przedstawił działaczom trener Smuda? 
- Nie zagłębiałem się specjalnie w to, co było. Poprzedniego sztabu już nie ma. Rozmawiamy o tym, co jest tu i teraz. Musimy się w pewnym sensie odciąć od tego, co było. 

- Czasu na transfery jest mało, sezon startuje bardzo szybko. 
- Tak. Ale ja się cieszę z tego, że jak zaczniemy 28. czerwca treningi, to nie będzie sytuacji, w której połowie drużyny skończyły się kontakty. Kończą się dwa wypożyczenia, jedna umowa.  Będzie z kim pracować. Kwestia tego, czy ci, którzy przyjadą, żeby się zaprezentować, będą lepsi od tych, którzy tutaj są. Nie skreślajmy tych, którzy ten awans zrobili. Obraz zamazuje to, że Widzew nie wygrał ligi z dużą przewagą. Gdyby tak się stało, wszyscy by mówili o ogromnym potencjale, jaki tkwi w drużynie. Nie ma co siać paniki. Są jakieś słabsze ogniwa, które trzeba zastąpić, to trzeba robić. Dodam, że sprawdzać chcemy różnych zawodników. Tak, jak za mojej pierwszej kadencji, będziemy dawać szansę prawie wszystkim. Kiedyś się z tego podśmiewywano. Było egzotycznie i kolorowo, ale czasem udało się kogoś wyłowić. Nie zamykam się na nikogo. Jak jest dobry zawodnik, dobrze rokujący, to warto mu dać szansę bez względu na to, w której gra obecnie lidze. 


- W gronie potencjalnych kandydatów pojawiły się nazwiska byłych widzewiaków: Oziębały, Brozia, Warchoła. 
- To jest ich inicjatywa, czują się widzewiakami. Dają sygnał, że chcieliby tu wrócić. Mają takie prawo. Zostawiamy sobie taką możliwość, cieszymy się z takiej chęci. Ale ci zawodnicy też pewnie zdają sobie sprawę, że najpierw musimy patrzeć na to, co tu chcemy zbudować. Jeśli ci zawodnicy będą konkurencyjni w stosunku do tego, co proponują inni, to czemu nie? Nikt nikogo nie skreśla. Natomiast my szukamy w pierwszej kolejności zawodników, którzy mają przed sobą perspektywy. 

- Priorytetem są młodzieżowcy, to już pan wcześniej awizował. 
- To jest wymóg regulaminowy, że dwóch musi grać. Ale żeby grało dwóch, to trzeba mieć tych młodzieżowców więcej. Kilku zawodnikom skończył się rok młodzieżowca. Z piłkarzy, którzy będą tymi młodzieżowcami, zostają nam Stanek i Pigiel. Ten ostatni był podstawowym zawodnikiem. Miał ostatnio słabszy moment, ale jak byśmy policzyli minuty, to był na boisku zawsze. Nie miał wprawdzie większej konkurencji. To nie było dla niego takie dobre. 

- Musi grać dwóch młodzieżowców, ale może grać ich więcej. 
- Tak. Nikt by się pewnie nie obraził, gdyby to w tym kierunku szło. Ale trzeba takich piłkarzy wyszukać, albo jeszcze lepiej, wychować. Bo nie może być tak, że komuś należy się miejsce w składzie, bo jest młody. Musi za tym iść jakość i potencjał. 

- Z młodzieżowcami jest o tyle problem, że trzeba zwykle za nich płacić. Często mają długie kontrakty, a jak nie mają, to trzeba płacić ekwiwalent. Z drugiej strony, jak się zna przepisy o ekwiwalencie, to wie się, że dzisiaj takiego zawodnika można wyciągnąć za dużo mniejsze pieniądze, niż robią to kluby ekstraklasy. 
- Dzisiaj wszyscy wyrywają sobie młodych zawodników, podpisują z nimi długie umowy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy młody chłopak wystrzeli. Przykładów nie brakuje, że jak zawodnik miał 18 lat, to nikt nie chciał na niego spojrzeć, a jak miał 20 lat to wszyscy go sobie wyrywali z rąk. Dziś każdy asekuruje się i jest ciężko. Trzeba pracować nad tym i robić takie inwestycje. Ale trzeba być przekonanym do tego. 

- Monitorował pan ten rynek ostatnio?
- Tak, znam go bardzo dobrze. Wiem, gdzie grają młodzi piłkarze, których warto ściągnąć. Ale jest też morze nieodkrytych talentów w niższych ligach. W zeszłym roku wzięliśmy na treningi w Sandencji młodego chłopaka – Daniela Mrówkę, który strzelił chyba z 50 bramek w niższej lidze. On potrenował z nami tydzień. Nie mogliśmy go wziąć do ekstraklasy, bo to było na tamten moment za wysoko dla niego. Ale trafił do Podhala i w ostatnim sezonie chyba ze trzy hattricki zaliczył. Teraz interesuje się nim pierwsza liga. Mam satysfakcję, że dałem mu szansę. 

Tomasz Andrzejewski