
TYLKO U NAS! Cecherz: "Tylko ja wiem, z czym musiałem się zmierzyć"
Środa, 6. września 2017, godz. 20:00

Minęło kilka tygodni od zmiany trenera w Widzewie. Na ten wywiad namawialiśmy Przemysława Cecherza kilkukrotnie. Zgodził się dopiero teraz. Specjalnie dla "Widzewiaka" ocenia swoją półroczną przygodę z Widzewem, porusza też drażliwe kwestie związane ze zwolnieniem go, odnosi się do słów Zbigniewa Bońka na jego temat.
Tomasz Andrzejewski: - Wystarczyła zmiana trenera po pierwszym meczu i już drużyna wygrywa. Zgadza się pan z taką tezą?
Przemysław Cecherz: - Zmiana trenera na pewno dała kopa zespołowi, to widać. Zespół gra agresywnie i zdyscyplinowanie. Z tego punktu widzenia można stwierdzić, że zmiana była potrzebna. Oby to szło w tą stronę. Widzewowi należy się awans. Widzew musi być znowu wielkim klubem. Osoba Franciszka Smudy na stanowisku trenera może w tym pomóc. Mnie jest po ludzku szkoda, że już mnie w klubie nie ma. Włożyłem bardzo dużo pracy. Miałem trudniejsze warunki, gdy zaczynałem pracę. Zdecydowanie trudniejsze. Dużo pracy włożyłem, by przebudować drużynę. Nie dano mi dokończyć tej pracy. Czy efekt byłby taki sam? Nie wiadomo. Ale wszystko szło w dobrym kierunku. Ja tak uważam. Transfery, które zrobiliśmy, okazały się słuszne. Może ten dodatkowy bodziec, ten kop mentalny w postaci zmiany trenera na Franciszka Smudę, spowodował, że to wystrzeliło. Jeśli Widzew awansuje, to sam powiem, że zmiana była potrzebna. Chociaż nie jest powiedziane, że ja tego awansu bym nie wywalczył.
- Od czasu zwolnienia, nie pojawił się pan na żadnym meczu. Wybierze się pan?
- Na pewno w niedługim czasie się wybiorę. Na razie jest to zbyt świeża rana. Jest zadra w sercu. Ale cieszą mnie zwycięstwa Widzewa. Nikt nie jest mi w stanie zabrać tego kraju lat dziecinnych, jakim był dla mnie Widzew. Gdy ta rana się zagoi, to będę regularnie pojawiał się na meczach Widzewa i cieszył się z jego zwycięstw.
- Oglądał pan transmisje?
- Tak, oglądałem transmisję z meczów ze Świtem Nowy Dwór i z Ełkiem. Meczu z Legią nie obejrzałem, ale mam zamiar to nadrobić.
- Na ile pomysł trenera Smudy na grę jest inny, od tego, który pan miał?
- Zmieniło się niewiele. Na pewno zmieniło się to, że ja nie chciałem grać tak wysokim pressingiem na obrońców. Może to źle. Ale miałem nauczkę z poprzedniego sezonu. Dlaczego? Dlatego, że obawiałem się długich piłek za nasze plecy. Trzeba było wracać na własną połowę i zaczynać konstruowanie akcji od początku. Trener Smuda chce atakować wysoko, próbować odbierać piłkę blisko bramki. Sprawdza mu się to, przyznaję. Ja chciałem grać trochę inaczej. Wolałem robić pressing na środku boiska. Tam tych odbiorów było więcej, a po 2-3 podaniach można było znaleźć się pod bramką. Druga sprawa, w moim pomyśle na grę było to, że przy odbiorze na połowie przeciwnika, proponowałem natychmiastowe kończenie akcji, w 10-15 sekund. Trener Smuda uspokaja grę w takiej sytuacji. Tu jest różnica.
- Gra według pana pomysłu może byłaby efektywniejsza, ale nie efektowniejsza.
- Kibicom podobają się przede wszystkim zwycięstwa. To nie ulega wątpliwości. Myślę, że sposób rozegrania akcji dla kibica nie jest aż tak ważny. Proszę zwrócić uwagę, po jakich sytuacjach padły bramki w meczu z Ełkiem. Szybki odbiór i skończenie akcji. Sposób strzelenia tych bramek był podobny do tego, co ja proponowałem zawodników. Mój pomysł nie był ani lepszy, ani gorszy. Był inny. Trener Smuda ma swój, on ma olbrzymi bagaż doświadczeń. Pracował w takich klubach i był w takich szatniach, że niejeden szkoleniowiec bałby się tam wejść. Smuda znany jest z tego, że jego zespoły zawsze grają wysoko i agresywnie. Jeśli mają siły, to tak można grać.
- Piłkarze Widzewa podkreślają, że w tych wygranych wysoko meczach przed własną publicznością, zaczynali strzelać bramki, gdy przeciwnik opadał z sił. To chyba sygnał, że dobrze pan przygotował drużynę pod względem fizycznym.
- Na pewno. W dwa tygodnie się tego nie da zrobić. Solidnie przepracowaliśmy przygotowania. Wiem, że gdyby wyniki były gorsze, to tłumaczenie byłoby takie, że Cecherz zawalił przygotowania. Widać, że ten zespół nie gaśnie, ma siły na cały mecz. Ciężko pracowaliśmy w letnim okresie przygotowawczym. Każdy zawodnik, który przyszedł z wyższych lig, o tym mówił. To pokazuje, że kierunek pracy był słuszny. Potwierdza się też słuszność transferów. Miller, Świderski dali dużo zespołowi w przodzie. Brakowało nam takich zawodników na wiosnę. Jak byśmy wtedy mieli Millera, na pewno byśmy awansowali. Powiedziałem to nawet prezesowi. Na pewno te wyniki nie były złe, to przecież 11 zwycięstw. Ale z takim Millerem byłyby lepsze. Były takie momenty, które kibiców denerwowały i mnie również. Często miałem podobne zdanie. Ale brakowało tych ogniw. Piotrek Okuniewicz starał się bardzo, nie miałem zarzutów o jego ambicję i zaangażowanie, ale jednak miał zatrważającą ilość strat. Nie był w stanie przytrzymać piłki. O Krzywickim nawet nie ma sensu mówić. Co piłka, to strata. Teraz napastnicy są na innym poziomie. Rozwinął się Adam Radwański. Ja go znam kilka lat. Wyłowiłem go z Błękitnych Raciąż i wziąłem do Świtu. Już jako junior układał grę. Od razu wiedziałem, że chcę go w Widzewie. To jest chłopak, który jeszcze będzie robił błędy, jeszcze będzie miał niecelne podania i starty. Ale robi olbrzymie postępy. On do złudzenia mi przypomina Michała Chrapka, którego wyciągnąłem z rezerw Wisły Kraków do Kolejarza Stróże. Po roku Chrapek wrócił do Wisły, do Wisły Franciszka Smudy. Boję się, żeby Widzew Adama Radwańskiego nie stracił. To będzie łakomy kąsek, a on Widzewowi jest potrzebny.
- Cieniem na to wszystko kładzie się ten mecz w Sulejówku.
- Bardzo źle zrobiłem, że podjąłem się prowadzić drużynę w tym meczu. Gdy poszedł komunikat o zmianie trenera, widać było, że mobilizacja opadła. Gdyby jeszcze trener Smuda był na trybunach. Liczyłem mimo wszystko, że wygramy. Ale widać było, że to był błąd. Trzeba było podziękować. Nie ma co mówić o jakichś niewykorzystanych sytuacjach, czy karygodnym zachowaniu Adama Radwańskiego. Ale to wszystko ku temu zmierzało przez cały tydzień. Gdyby nie to, że człowiek czuł się związany z tym klubem, to powinien podziękować. Nie chciałem zostawić Widzewa bez trenera. To jest klub, który kocham. No cóż, wyszło jak wyszło. Muszę to wziąć na klatę, wina spada na mnie. Chciałem być po prostu w porządku do końca. Mam nadzieję, że ludzie, którzy się ze mną na coś umawiali, również będą w porządku wobec mnie. Mogłem postąpić tak, jak trener Kocian w Podbeskidziu, położył zwolnienie lekarskie. Klub nie mógłby zatrudnić innego trenera, tylko pełniącego obowiązki. Ja bym mógł chorować kilka miesięcy, bo uszczerbków na zdrowiu mi nie brakuje i mam się na co leczyć. Byłoby to fair?
- Może zgodne z prawem, ale mało eleganckie.
- Na pewno bym wygrał na tym finansowo. Ale czy to było warte tego? Czy było warto dla pieniędzy tak postąpić? Myślę, że nie.
- I tak pewnie odprawa była sowita.
- Nie, nie. Trochę inaczej było. Ja powiedziałem po poprzednim sezonie, że jeśli klub nie jest zadowolony, to możemy rozwiązać umowę i rozstać się bez żadnych odpraw, bez niczego. Nie postawię pieniędzy ponad Widzewa. Ja ufam do końca ludziom, którzy byli w zarządzie. Nie mam powodu nie ufać prezesowi Klementowskiemu. Nie mam powodu, żeby nie ufać dyrektorowi szpitala czy dwóm prawnikom. To są ludzie, których funkcja do czegoś zobowiązuję. Liczę, że będą w porządku. Nowy właściciel miał inny pomysł. Chciał zatrudnić takiego trenera, jak Franciszek Smuda. Byłego mistrza Polski, byłego selekcjonera. To są takie doświadczenia, że nie ma się co tutaj porównywać z nim. Trener Smuda ma bezsprzecznie olbrzymią przewagę doświadczenia nade mną. To tak, jakby Legia miała do wyboru trenera Magierę i trenera Mourinho. Jakby pana Mioduskiego stać było na Mourinho, to pewnie by się nie zastanawiał.
- Kiedy dotarły do pana sygnały o zmianie trenera?
- Sygnały jakieś były dwa tygodnie przed rozpoczęciem rundy. Od szefów Widzewa usłyszałem to we wtorek. W środę już wszyscy z "Widzewiaka" wiedzieli. Nie ukrywam, że w środę pożegnałem się z zespołem.
- To był dla pana duży szok?
- Duża przykrość. Ale cieszę się, że Widzew wygrywa. Oby to szło dalej w tym kierunku. Ja kiedyś, pracując w Górniku Zabrze jako asystent, miałem taki sezon, że chyba pięć zmian trenera było. Dziennikarz mnie zapytał, czy to dobrze. Odpowiedziałem, że jak Górnik się utrzyma w lidze, a wtedy to było celem, to będzie znaczyło, że tak.
- Nie żałuje pan decyzji o przyjściu do Widzewa zimą? Wtedy prezes Klementowski zapewniał, że będzie pan na pewno pracował półtora roku, bo brak awansu jest raczej wkalkulowany. Jest inaczej.
- Faktycznie, szanse na awans wtedy były niewielkie. Praca w takim klubie niesie za sobą różne konsekwencje, pozytywne i negatywne. A po jakimś czasie można się zastanawiać, czy człowiek podjął dobrą decyzję. Mogłem wtedy iść do pierwszej ligi, miałem ofertę z Chojniczanki Chojnice. Wybrałem Widzew. To był inny Widzew, niż ten dzisiejszy. Proszę sobie przypomnieć. Nikt nie wiedział, że sprzeda się kilkanaście tysięcy karnetów. Nie wiedzieliśmy, jakie będziemy mieli pieniądze do dyspozycji. My szukaliśmy piłkarzy za 3 tysiące złotych miesięcznie. Potem kibice narzekali, że za te pieniądze z karnetów nie kupiliśmy lepszych piłkarzy, ale robiąc te transfery, tych pieniędzy nie było i nikt nie przypuszczał, że one będą. Zarząd prosił, żeby raczej oszczędzać. Gdyby były 3-4 punkty straty, pewnie byśmy zaryzykowali większe pieniądze. Nawet prezesi swoje pieniądze by wyłożyli, żeby awansować. Każdy bał się ryzykować. To było rozpoczęcie budowy.
- Szanse były małe na starcie rundy wiosennej, ale przed derbami udało się straty zmniejszyć do 4 punktów. Z jednej strony, można pochwalić pana za tą udaną pogoń. Ale nie wykorzystał pan tej szansy, która się stworzyła.
- Budowaliśmy to wspólnie, pomagali nam bardzo kibice. Choć ta wspaniała atmosfera na początku pętała piłkarzom nogi, szczególnie młodym. Z czasem to dawało nam dużą siłę, a rywali gasiło. To nam pomogło dojść do ŁKS na 4 punkty. Gdybyśmy wygrali, bylibyśmy o krok od drugiej ligi. Szkoda, że się nie udało. Co mam powiedzieć? Wszyscy nie podołaliśmy temu meczowi, ja też. Nawet Marcin Kozłowski wypowiedział się w wywiadzie, że w pierwszej połowie nie był sobą. Z innymi było podobnie. Nie ma co dużo mówić, tego egzaminu nie zdaliśmy. Ja również.
- W efekcie braku awansu wielu kibiców, którzy przed rundą wiosenną wychwalali zatrudnienie pana, zaczęło się domagać pana głowy. Nawet prezes PZPN wprost powiedział, że trzeba zmienić trenera.
- Prezes PZPN... Kim ja jestem, żeby odpowiadać człowiekowi, takiemu jak Zbigniew Boniek? To był wielki piłkarz i jest niesamowicie skuteczny prezes. Uważam, że jeden z lepszych prezesów w historii. Rozwija piłkarstwo młodzieżowe, system Pro Junior, zniósł opłaty za licencje dla trenerów. Tych zasług jest wiele, to temat na oddzielny wywiad. Robi bardzo wiele dobrego dla polskiej piłki. Kim ja jestem, żeby odpowiadać prezesowi Bońkowi? Ja tylko mogę go słuchać. Ale jednocześnie tylko ja wiem, z czym musiałem się zmierzyć, jak to wszystko wyglądało wewnątrz i ile pracy zostało przez ludzi pracujących w klubie włożone.
- Wracając do pytania, nie żałuje pan, że przyszedł wtedy do Widzewa?
- Nie żałuję. Przeżyć takie coś, nie wiadomo, czy będzie mi jeszcze dane. Rozgrywanie meczów przy takiej publiczności, to jest nieprawdopodobne doświadczenie. Dlatego nie żałuję. No i najważniejsze. Byłem trenerem Widzewa. To zostaje w CV na zawsze. Mogę żałować czegoś innego. W czerwcu miałem propozycję z pierwszej ligi, ze Stomilu Olsztyn. Prezesi Widzewa odpowiedzieli, że nie ma mowy o moim odejściu, że mam nadal pracować w Widzewie. Kto wiedział, że tak się to potem ułoży? Szkoda, że tak się to potoczyło. Mogłem wtedy odejść.
- Myśli pan, że jeszcze kiedyś będzie pan pracował w Widzewie?
- Długo nie. Może kiedyś. Ale na pewno, jeśli wrócę do Widzewa, to wtedy, gdy będę lepszym trenerem, niż teraz. Trenerem z osiągnięciami. Pomimo mojego już niemałego doświadczenia w pracy jestem wciąż młodym trenerem.
Tomasz Andrzejewski
Copyright © 1998 - 2009 "Widzewiak". All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.