TYLKO U NAS! Sapota: "Poprowadzimy Widzew do sukcesów"
 
Środa, 26. lipca 2017, godz. 10:00

Kilka dni temu Widzew podpisał z Murapolem umowę inwestycyjną, w wyniku której spółka deweloperska zostanie większościowym udziałowcem klubu. Pierwszego wywiadu po tym wydarzeniu szef Murapolu udzielił oczywiście "Widzewiakowi". Opowiedział nie tylko o planach na przyszłość, ale także o barwnych, kibicowskich wspomnieniach.

Tomasz Andrzejewski, Maciej Nowocień: Zacznijmy od tego, skąd wziął się w ogóle temat Murapolu w Widzewie?
Michał Sapota: - Tak na poważnie to zaczęło się jesienią ubiegłego roku. Dotarły do nas informacje, że nowy zarząd stowarzyszenia jest zainteresowany pozyskaniem inwestora. Skontaktowaliśmy się i dostaliśmy potwierdzenie, że tak faktycznie jest.

- Widzew przesłał do was jakąś ofertę?
- Żadnego pisma nie dostaliśmy. To był kontakt werbalny. My jako pierwsi wyszliśmy z ofertą na piśmie. W oparciu o to doszło do pierwszego spotkania.

- Kiedy?
- Jakoś pod koniec ubiegłego roku. Przyjechaliśmy do Łodzi, by opowiedzieć kim jesteśmy i o co nam chodzi. Nie ukrywam, że spotkanie było w szerokim gronie ze strony stowarzyszenia i przebiegało wręcz z pewną dozą nieufności. Tym bardziej, że byliśmy jeszcze współwłaścicielem Podbeskidzia Bielsko-Biała. Wiadomo, że zgodnie z przepisami nie można być udziałowcem dwóch klubów jednocześnie. Po tym spotkaniu złożyliśmy oficjalną ofertę na piśmie.

- Jakie były pana wrażenia po tym spotkaniu?
- Największe wrażenie zrobił na mnie nowy stadion, bo wcześniej, w trakcie budowy, na nim nie byłem (śmiech). Jeszcze na krzesełkach była folia, ale wszystko było już wykończone. A zarząd? Pierwsze spotkanie było podporządkowane temu, by przepytać nas o intencje. Działacze nie opowiadali o tym, co robią w klubie. Podkreślali jedynie, że pracują nad tym, by poprawić sytuację organizacyjną i prostują finanse, bo wiadomo, co się działo w Widzewie wcześniej. Dodali, że widzą dobrą perspektywę i głównym założeniem jest to, żeby znaleźć inwestora, który da gwarancję, że ta praca nie zostanie zniweczona.

- Szybko przekonaliście zarząd Widzewa?
- Umowa została podpisana parę dni temu, po ponad pół roku od pierwszego spotkania. Więc nie tak szybko. Było sporo rozmów, spotkań, wymiany pism, dogrywania wszystkich warunków. Zarząd stowarzyszenia też odbył kilka spotkań we własnym gronie, konsultował te warunki. Gdy okazało się, że kibice w kilka tygodni wykupili ponad 15 tysięcy karnetów, a na mecz otwarcia przyszło sporo ludzi, też ze świata biznesu, to zaczęło się grzanie, że jest też sporo innych, konkurencyjnych dla nas firm, które również są zainteresowane inwestowaniem w klub.

- Widzew chciał podbić warunki?
- Stowarzyszenie składa się z wielu osób, a każdy ma swoją opinię. Pojawiały się głosy, że może ktoś inny wejdzie do Widzewa, obiło mi się o uszy coś o jakichś państwowych firmach. To chłodziło mój zapał. W prowadzeniu biznesu Murapolu mamy taką zasadę, że my się nie licytujemy. Jeśli zaczyna się jakiś "konkurs piękności", to odchodzimy od biznesu i szukamy sobie czegoś innego. Każdy ma prawo podejmować decyzję, oceniać nasze intencje: czy chcemy pomóc, czy coś zniszczyć, a czy 15 milionów złotych to dużo czy mało. Jeżeli ktoś uważa, że to nie jest w porządku, to byśmy się nie pogniewali. Wtedy trochę odpuściłem, poczekałem aż ten kurz opadnie.

- Słyszeliśmy w pewnym momencie o całkowitym zakończeniu rozmów.
- To nie do końca tak. Widzew będzie teraz skonstruowany tak, jak mamy skonstruowany Murapol. Jest zarząd, jest rada nadzorcza. W naszej firmie kibicem Widzewa jestem tylko ja i to ja naciskałem na to, żebyśmy weszli do klubu. Reszta miała różne opinie. Dwóch członków rady nadzorczej Murapolu jest z Krakowa, więc wiedzą, co się działo w Wiśle. Zareagowali nerwowo. Pytali: "Po co nam to potrzebne? Będziemy musieli się użerać z kibicami, a na koniec może nam to wyjść niekorzystnie medialnie, jak będziemy w konflikcie z kibolami". Bo przecież tak to zostało przedstawione w prasie i tym się sugerowali. I faktycznie pojawiły się wahania, a nawet głosy, żeby dać sobie z tym spokój. Z jednej strony Widzew, jako marka, jeden z najbardziej rozpoznawalnych klubów w Polsce, jest bardzo atrakcyjny, ale z drugiej strony, mogliśmy popaść w konflikty ze środowiskami kibiców.


- To pytanie członków rady nadzorczej też nas ciekawi. Po co Murapolowi klub sportowy?
- Samemu Murapolowi klub nie jest jakoś strasznie potrzebny. Z grupy zarządzającej w zasadzie tylko ja jestem kibicem Widzewa, ale większość z nas interesuje się sportem. Wchodząc do Podbeskidzia, celem było to, żeby w polskich warunkach, wykorzystując nasze finanse i doświadczenie, stworzyć naprawdę profesjonalny klub. Padło na Podbeskidzie, bo Murapol wywodzi się z Bielska-Białej, więc tam było najłatwiej. Wcześniej sponsorowaliśmy ten klub, z nami na koszulkach awansował do ekstraklasy. W I lidze funkcjonował w formie stowarzyszenia, a musiał zostać spółką akcyjną i też szukał inwestora. Ktoś musiał też mu sfinansować pierwszy sezon w ekstraklasie. Z jednej strony to patriotyzm lokalny, a z drugiej ambicja, żeby stworzyć profesjonalny klub, który generuje dochody, żeby budżet się bilansował. Nie można pozwolić na to, by klub ciągle musiał prosił o pożyczki miasto lub, żeby groziło mu bankructwo. Wyszło, jak wyszło… Chcieliśmy zwiększyć zaangażowanie finansowe w klub ale w zamian przejąć kontrolę, jednak nie było na to zgody a z polityką poprzedniego i obecnego zarządu TSP w wielu miejscach się nie zgadzaliśmy, więc ta współpraca zakończyła się w naturalny sposób. Odchodząc chcieliśmy jeszcze na 2 sezony zostać sponsorem i wesprzeć klub finansowo, ale zarząd odrzucił naszą propozycję. Pojawiła się możliwość wejścia do Widzewa i teraz mamy to samo założenie. Chcemy, żeby klub działał jak najlepiej. Oczywiście będą to wielkie słowa, ale podoba mi się zarządzanie w Manchesterze United, którego jestem kibicem. To maszyna do robienia pieniędzy na potrzeby klubu. Nie oceniam już tego czy tak duże pieniądze są chore w futbolu czy nie, ale United potrafi sprzedać swoją markę na świecie jak nikt inny. Robią to najlepiej na świecie, bez dwóch zdań. Dobrze robi to też Bayern Monachium. Oczywiście idą za tym wyniki, ale klub jest ułożony biznesowo, a jedno napędza drugie. Nikt tam nie chodzi do burmistrza Monachium z prośbą o pożyczkę. A takie rzeczy się zdarzają, nie tylko w Polsce. Juventus też zaliczył potężny upadek, a Borussia Dortmund po zwycięstwie w Lidze Mistrzów po dwóch latach był bankrutem. Dziś ten klub inaczej prosperuje, mądrze zarządza finansami. Zamiast kupować wielkie gwiazdy, postawił na skauting. Najlepszym przykładem jest Aubameyang, który został sprowadzony za kilkanaście milionów euro, a sprzedany za kilkadziesiąt. I Borussia robi to regularnie, a przy okazji dba o utrzymanie odpowiedniego poziomu piłkarskiego. Oczywiście to całkiem inna skala, ale podobny model chcemy stosować w Widzewie. Mam nadzieję, że nam się to uda. Widzew jako marka ma niesamowity potencjał i już na starcie mamy przewagę. Nie trzeba nikomu przedstawiać, co to za klub, nawet osobom, które niewiele się interesują piłką, na czele z moją mamą, która oglądając reprezentację Polski tęskni za Grzegorzem Lato. Każdy wie, co to jest Widzew. Punkt wyjścia jest znakomity, a potem można budować plany, co do generowania coraz większych przychodów, żeby budżet systematycznie rósł. To pozwoli budować coraz silniejszą drużynę, sprowadzać lepszych piłkarzy, w coraz dłuższej perspektywie. Teoretycznie jest to banał, ale rzadko to się u nas udaje. My jesteśmy przekonani, że uda nam się to zrobić. W tym miejscu chcę podkreślić, że Widzew jako spółka jest organizacją non-profit, czyli taką, która wszystkie wypracowane zyski przeznacza na działalność klubu, bez możliwości wypłaty ich dla właścicieli. Ten temat jest pomijany, a wg mnie wymaga podkreślania, bo świadczy o naszych i stowarzyszenia intencjach.

- Akcjonariusze Murapolu nie pytali co będą z tego mieli? Czy będzie to sposób promocji firmy, czy inwestycja obliczona na zbudowanie wartości i sprzedaż? A może po prostu społeczna odpowiedzialność biznesu...?
- O budowaniu wartości i sprzedaży nic nie padło. I wątpię, żeby któryś z akcjonariuszy o tym myślał. W polskich warunkach to zresztą wydaje się to abstrakcyjne.

- Być może ma pan taką pozycją w firmie, że nie trzeba było pytać akcjonariuszy o zgodę i po prostu sam pan zdecydował...
- Musiałem zapytać, bo akcjonariusze są w radzie nadzorczej. Tym bardziej, że mamy zasady korporacyjne i na taką umowę, jaką zawarliśmy z Widzewem, potrzebujemy zgody rady nadzorczej. Tak, jak mówiłem, oni nie są wielkimi kibicami piłką nożnej. Nie podchodzą do tego emocjonalnie. Główną korzyścią wejścia Murapolu w Widzew jest siła marki klubu. Skorzystamy chociażby na odbiorze medialnym. Oczywiście to broń obosieczna, bo jeśli powinie nam się noga, a coś potoczy się nie po naszej myśli, to pewnie nas to uderzy i będzie bolało. Wyleją się na nas wiadra pomyj. Jest takie ryzyko, ale jesteśmy przekonani, że wiemy, w co się angażujemy i na co się piszemy. Z czasem udowodnimy, że wiemy, co robimy i nasze pojawienie się miało sens i będzie korzystne dla klubu, a my jako Murapol też na tym zyskamy. Zakładamy, że poprowadzimy Widzew do sukcesu. Na razie musimy wykonać kilka małych kroczków, bo trzeba wrócić do ekstraklasy. Marzeniem kibiców, jak i moim jest to, żeby regularnie walczyć o mistrzostwo Polski.

- Kibice Widzewa pamiętają bardzo podobne zapowiedzi poprzedniego właściciela klubu...
- Staram się unikać mediów społecznościowych. Ale w sytuacji, kiedy ważyły się losy naszego wejścia do klubu, śledziłem na bieżąco, co się pisze o Widzewie. Czytałem na "Widzewiaku", jakie są opinie. Część ludzi uważała, że to zbędne, bo klub jest w doskonałej kondycji finansowej. Kibice są zaangażowani, kupują karnety, skyboxy też rozeszły się bardzo szybko. A to wszystko przy hasłach odbudowy klubu. Tymczasem przychodzi prywatna firma i nie wiadomo, co z tym zrobi. Daje 15 milionów, ale nie wiadomo czy dużo czy mało. Zdaję sobie z tego sprawę. Wracając do pytania, przejmując Widzew, jakie mam złożyć deklaracje? Że nie wejdziemy do ekstraklasy? A gdy już wejdziemy, to będziemy się starali o to, żeby z niej nie spaść? Jak byśmy przejmowali taką Termalikę Nieciecza, to bym powiedział, że będziemy się starali zostać na najwyższym szczeblu. A i tak z czasem to by się pewnie nie udało. Ale to jest Widzew. Jak Juventus upadł i startował z niższych lig do nowej rzeczywistości, to nie wierzę, ze ludzie, którzy stawiali to na nogi, obrali sobie za cel powrót do Serie A i tyle. Są kluby-legendy, w których oczekiwania zawsze będą wysokie. Takie nieszczęścia się zdarzają, a Widzew niestety miał pecha, że mu się coś takiego przytrafiło.

- Ale to pewnie może być trochę zniechęcające dla inwestora, który chce wyłożyć kilkanaście milionów złotych, a słyszy, że stowarzyszenie musi zabezpieczyć prawa do herbu na wypadek upadku.
- Dlatego też te rozmowy się tak długo toczyły. Mieliśmy chyba ze trzy wersje umowy i zarząd klubu rozmawiał na ich temat ze stowarzyszeniem, a potem nanoszone były poprawki. Od samego początku nie zakładaliśmy, że przejmiemy sto procent akcji. Chcieliśmy, żeby stowarzyszenie zostało w spółce. Początkowo miało to być 15 procent akcji, potem zwiększyliśmy to do 21. Herb, nazwa, siedziba są zabezpieczone statutowo i musi być zgoda stowarzyszenia, żeby coś się zmieniło. Dla mnie to naturalne. Dużo czytałem, że w zasadzie jesteśmy niepotrzebni, że znów mogą być z tego jakieś nieszczęścia. Żeby stowarzyszenie poczekało, samo zrobiło awans do I ligi, a wtedy przyjdzie inwestor który zainwestuje masę pieniędzy. Może i tak, ale też bez gwarancji, jak ten klub będzie później prowadzony. Z sezonu na sezon będzie potrzebne coraz więcej pieniędzy, ale też samo prowadzenie klubu będzie coraz trudniejsze. Będą się rozrastać struktury, w klubie będzie potrzebnych coraz więcej ludzi. Myślę, że obecny zarząd stowarzyszenia zdaje sobie sprawę z tego, że są pewne granice funkcjonowania klubu w taki sposób, jak teraz funkcjonuje. Mam na myśli kompaktową, kilkunastoosobową organizację. To gdzieś ma swój kres i na dłuższą metę to nie może tak działać. Myśl o tym, żeby znaleźć inwestora była tez podyktowana tym, że przyjdzie ktoś, kto ma pieniądze i czas, żeby budować odpowiednią organizację, możliwie profesjonalną, która będzie odpowiednia nawet po tym, jak klub wejdzie do ekstraklasy. Jeśli chodzi o zniechęcenie, to pojawiło się po tych głosach, że jest kilku innych kandydatów do przejęcia klubu. Nie dziwię się, że są obawy po upadku poprzedniej spółki, po tym jak próbowano sprzedać herb. To świeża sprawa. Wszyscy o tym wiedzą, pamiętają o tym. Pojawia się obawa, że może przychodzą kolejni wariaci, którzy mogą wyczyniać kolejne cuda. Ale ja nie mam z tym problemu. Na tym polu nie było żadnych dyskusji. Już w pierwszym piśmie zaznaczaliśmy nienaruszalność herbu czy nazwy. Chodziło tylko o formę prawną, jak to odpowiednio zapisać. Tak, żeby nas znacząco nie ograniczało. Mam na myśli to, żeby stowarzyszenie pewnego dnia nie zabroniło nam używania nazwy "Widzew". A z drugiej strony na wypadek, gdyby ze spółką zaczęło się dziać coś złego, stowarzyszenie miało prostą możliwość na odebranie herbu. To nie był spór na poziomie biznesowo-piłkarsko-właścicielskim, ale bardziej praca dla prawników.


- Skoro był pan inicjatorem inwestycji w Widzew, to może opowie pan o swoich doświadczeniach kibicowskich?
- O wszystkim nie mogę powiedzieć (śmiech). A mówiąc poważnie, kibicować Widzewowi zacząłem w latach 80. Miałem sześć, siedem lat i jak przez mgłę pamiętam mistrzostwa świata, Zbigniewa Bońka… Moi koledzy mieli starszych braci, którzy już jeździli na mecze. Brat mojego kumpla miał okolicznościowy proporczyk z meczu Widzew – Juventus. Całe Radomsko kibicowało Widzewowi! I się zaczęło… Bardziej świadomy byłem podczas europejskich pucharów, meczów z Dynamem Mińsk czy Borussią Moenchengladbach. Potem już jeździłem regularnie na mecze do Łodzi. To były czasy Marka Koniarka, Jacka Dembińskiego… Wtedy często pojawiałem się na stadionie. Wyjazdy też się zdarzały. Pamiętam ten do Częstochowy na Raków. Akurat z Radomska mieliśmy niedaleko, ale dosiadaliśmy się do pełnego kibiców pociągu z Łodzi. Wysiedliśmy na Rakowie, a policja prowadziła nas wśród tych familoków. Jakieś kobiety rzucały w nas doniczkami z kwiatkami z trzeciego piętra (śmiech). Pamiętam, że był okropny upał, a zamknęli nas w ciasnej "klatce". Nie szło wytrzymać!

- Jakieś gorące wyjazdy, przykładowo na Legię?
- W Warszawie na Legii byłem tylko raz. Raczej nie lubiłem rozrabiać. Nie miałem zresztą warunków fizycznych. (śmiech) Parę razy nas jednak z pociągów wyrzucali podczas podróży na mecze. Działo się… Ale fajne było to, że gdy jechaliśmy na mecze do Łodzi, to gdy jechał pociąg ze Śląska do Łodzi, a my wsiadaliśmy w Radomsku, w środku było już sporo kibiców. Miazga! Potem wsiadał Piotrków, a w Koluszkach to już był cyrk. Ludzie leżeli na półkach, siedzieli w toaletach po pięciu… Gdy wysypywaliśmy się na Niciarce, to był już dramat. Zdarzało się też wypić jakieś tanie wino (śmiech). No i zrzutki na kanara… Różne rzeczy się działy było wesoło. To był jednak tylko 2-3 letni okres, bo inaczej mi się zaczęło układać w życiu. Relokowałem się za pracą, ale przez te 2-3 lata regularnie jeździłem na mecze.

- Może wybierze się pan na jakiś wyjazd z kibicami? To byłby taki powrót do młodości…
- Pociągiem? Niewykluczone… Ale narobią mi zdjęć i zaraz będzie afera (śmiech). A wracając do tematu, dzisiaj sytuacja się zmienia. Przeprowadziłem się na Śląsk, potem na Podkarpacie… Interesowałem się Widzewem, wiedziałem co się dzieje, ale wyjazdy na mecze były nie po drodze. Teraz będę sobie reorganizował życie, żeby być jak najwięcej w klubie.

- Mówił pan, że potrzeba w Widzewie kogoś, kto ma czas i pieniądze. Z pieniędzmi problemu nie ma, ale nie jest pan mniej zajęty od osób z obecnego zarządu.
- No tak, ale niezależnie od biur klubowych chcę zorganizować w Łodzi biuro Murapolu i przeorganizuję trochę logistykę. Wiadomo, że nie będę w klubie od rana do wieczora, bo to jest niemożliwe. Mam sporo różnych wyjazdów, ale gdy ich nie będzie, to będę spędzał czas na stadionie razem z innymi działaczami. Mamy to ustalone. Tym bardziej, że z Murapolu jest nas dwóch, bo oprócz mnie jest jeszcze Jarek Matusiak. Będziemy się jakoś wymieniać. Dzisiaj prowadzimy biznes w 13 miastach w całej Polsce, a oprócz tego w Berlinie i Edynburgu. To da się zrobić, ale to kwestia, jakich masz ludzi w organizacji i jak masz zorganizowane poszczególne procesy. Jeśli masz odpowiednich ludzi obsadzonych na konkretnych stanowiskach i postawione są przed nimi zadania, to je realizują. A ty musisz weryfikować czy to się faktycznie dzieje. Nie musisz być w każdej sekundzie w danym miejscu, żeby wszystko działo się tak, jak sobie życzysz. O to się absolutnie nie obawiam. Tym bardziej, że praca, która była wykonywana z tymi ludźmi, będzie kontynuowana. Nie ma więc planów rewolucji kadrowej. Wszyscy zostają na swoich stanowiskach. Oczywiście będziemy się z nimi poznawać, weryfikować, co potrafią. Wtedy ten skład będzie się zmieniał lub rozrastał.

- Struktura klubu wbrew pozorom mała już nie jest…
- …ale duża też jeszcze nie. Są takie obszary, nie chcę powiedzieć, że dziś źle wyglądają, ale takie, które chcemy rozwijać. Strasznie mi zależy na tym, żeby rozwijać akademię. Mam na tym punkcie hopla. Samodzielne wychowywanie piłkarzy i regularne wprowadzanie ich do pierwszej drużyny to taka sól prowadzenia klubu piłkarskiego. W FC Barcelona czy Manchesterze United, które co roku mają kilku wychowanków próbujących wejść do składu, zawsze ktoś wypala. To jest taka esencja. Niezależnie oczywiście od tego, że skład musi być uzupełniany. Chcemy poświęcić czas i pieniądze na to, żeby akademia funkcjonowała efektywniej i żeby się rozrastała. Rozmawialiśmy z zarządem na temat bazy treningowej. Chodzi o to, żeby była na wysokim poziomie. Chcemy jak najszybciej coś z tym zrobić.

- W jednej z naszych rozmów wiceprezes Widzewa Remigiusz Brzeziński podkreślał, że inwestor może też pomóc zbudować nowy ośrodek treningowy, alternatywny dla Łodzianki. Jest taka możliwość?
- Nie wiem, jak wygląda kwestia Łodzianki. Słyszałem, że ośrodek miał już być gotowy, ale nie jest. A są też głosy, że nawet jak zostanie ukończony, to Widzew i tak nie dostanie go na wyłączność. A my mamy dwie dorosłe drużyny plus kilkanaście grup w akademii. Jest obawa, że Łodzianka nie będzie wystarczająca. Na pewno będziemy rozważać inne możliwości, jeśli chodzi o bazę. Tym bardziej, że marzy mi się sytuacja, że klub jest właścicielem takiej bazy treningowej. Jeżeli będzie zorganizowana w odpowiedni sposób, to również może też przynosić korzyści komercyjne dla klubu, nie tylko służyć Widzewowi. Będziemy o tym myśleć w najbliższym czasie i niedługo powinny zapaść decyzje, w którą stronę idziemy. Chcemy, żeby Widzew pod tym względem był niezależny.

- Jeśli chodzi o pierwszą drużynę, to podobno miała być szykowana niespodzianka transferowa przy okazji wejścia Murapolu do Widzewa.
- My wchodzimy jako inwestor, ale nie jako trenerzy pierwszej drużyny. Z tego, co można przeczytać, trener Przemysław Cecherz jest zadowolony ze wzmocnień. Twierdzi, że w każdej formacji ma dobrych piłkarzy i skład jest dobry. Przekonuje, że taktycznie zespół wie, co ma grać i za kilka dni zobaczymy zespół w pełnej krasie. Ja za to trzymam kciuki. Natomiast jeśli chodzi o wzmocnienia, to nie jest taka prosta sprawa. Gdy pieniądze leżą na koncie, nie jest sztuką je wydać. Na tym wysypuje się sporo klubów. Polityka transferowa często jest bez ładu i składu. Piłkarze są kupowani na kopy, potem sprzedawani i tak w koło Macieju. Nie ma żadnej stabilizacji. Spójrzmy nawet na składy drużyn z naszej ekstraklasy. Co pół roku jest rewolucja niemal w każdej z ekip.

- Tak naprawdę ostatnio w Widzewie też.
- Ale wydaje się, że obecne transfery Widzewa, są to duże wzmocnienia w porównaniu do poprzedniego sezonu. Jest spory skok jakościowy i wszyscy tak to oceniają. Mówi się, że wreszcie mamy napastników. Myślę, że gdy Aleksander Kwiek będzie zdrowy, to co do jego umiejętności nawet nie ma dyskusji. Do tego lepszy środek obrony… Widzew zrobił dobre transfery. Bardziej miałem na myśli to, że hurtem odchodzą średni piłkarze, a na ich miejsce przychodzą jakościowo tacy sami. Poziom piłkarski nie rośnie. Manchester City chyba też kupił już kilku zawodników, wydał ze 200 mln funtów i wspólnie z Pepem Guardiolą stają się mistrzami świata w marnotrawieniu pieniędzy, bo mistrza Anglii pewnie też nie zrobią. Tam jednak dosypywane są pieniądze z Emiratów i ich końca nie widać. Widzew maksymalnie się wzmocnił i powinien awansować do II ligi, bo chyba kibice stracą cierpliwość przy braku awansu w tym sezonie.

- A Murapol nie straci tej cierpliwości?
- Będziemy stawać na głowie, żeby ten awans był. Jeżeli za rok jednak z jakichś przyczyn Widzew nie awansuje, to my się nie poddamy i zostaniemy. Spróbujemy jeszcze raz. Jeszcze bardziej wzmocnimy drużynę, ale trudno mi to sobie wyobrazić. Rozgrywki się dopiero zaczną i ważne, żeby nie tracić punktów już od pierwszego meczu. Jedziemy do teoretycznie słabej drużyny i dobrze byłoby zacząć z wysokiego „C”. Trzeba wysoko wygrać i wrócić w dobrych humorach. Przy zdobyciu kilku bramek, w piłkarzach też zejdzie ciśnienie. Jeśli nie wygramy w Sulejówku, to w drugim meczu, w obecności 18 tysięcy kibiców, niektórzy zawodnicy mogą się ze stresu potykać przed pustą bramką o własne nogi. To już rola trenerów, żeby oprócz tego, że drużyna wie, że jest mocna, to drużyna musi mieć to w głowie, wychodzić na boisko po swoje. Przy takich nazwiskach od pierwszej do ostatniej minuty trzeba kontrolować wydarzenia na boisku, „usiąść” na przeciwniku, zastosować wysoki pressing i strzelać bramki. Nie ma innej drogi. Nie wyobrażam sobie taktyki z czekaniem na przeciwnika i graniem z kontry. Nie z tym składem, nie przy takich ludziach. Nasi dwaj nowi napastnicy, a do tego Mateusz Michalski i Daniel Mąka to kilkadziesiąt strzelonych bramek w ubiegłym sezonie. Musimy atakować, stosować wysoki pressing. Tak jak bardzo dobrze robiła to Barcelona za swoich najlepszych lat. Jeżeli tak będzie, to wygramy ligę w cuglach. Nie wiem jednak, jak to będzie wyglądało. Mówię tylko to, co chciałbym zobaczyć. Gdybym kiedyś został trenerem, to tak wyobrażałbym sobie grę mojej drużyny.

- Mówiąc humorystycznie, pamiętamy prezesa firmy deweloperskiej, który mocno ingerował w skład swojej drużyny…
- (śmiech) Dlatego uciekam od odpowiedzi na tematy piłkarskie. Nie chcę, żeby myślano, że przyszedł Murapol, a teraz Sapota powie, że bierzemy tego i tego, a ten mi się nie podoba, to go wyrzucamy i gramy. Po pierwsze, jest obecny zarząd, który jest blisko drużyny, po drugie – są trenerzy. Do tego dochodzi dyrektor sportowy Andrzej Kretek. Możemy podyskutować, co jeszcze więcej zrobić. Jako Murapol jesteśmy w stanie zagwarantować hitowy transfer na poziomie III ligi. To nie jest problem, bo stać nas na to. Ale kupić kogoś świetnego, ale niepotrzebnego nie jest rozsądne. Jest jeszcze półtora tygodnia do rozpoczęcia ligi i będziemy jeszcze rozmawiali o tym czy ktoś jeszcze by się przydał. Trzeba sobie też powiedzieć, że dla sporej części zawodników gra w Widzewie to wielka szansa, ale wciąż mówimy o czwartej klasie rozgrywkowej. Dla drugoligowca, który ma szansę zagrać szczebel wyżej, a my mu proponujemy grę niżej… To nie jest takie proste.

- W poniedziałek miał pan okazję po raz pierwszy spotkać się z trenerem Cecherzem. Jak wrażenia?
- Było sympatycznie. Trener przedstawił nam sytuację kadrową, ocenił potencjał i możliwości drużyny. Były też kwestie zdrowotne, zapotrzebowania dla drużyny od strony technicznej. Trener przedstawił nam też perspektywę taktyki, wejścia w rozgrywki. Szkoleniowiec jest przekonany, że drużyna jest bardzo dobrze przygotowana, a chłopaki wiedzą, co mają grać. Zostało półtora tygodnia i wszystko jest podporządkowane temu, żeby Widzew jak najlepiej wszedł w rozgrywki. Ze strony trenera brzmi to optymistycznie. Trzymam kciuki, żeby faktycznie tak to wyglądało na boisku. Z jednej strony są oczekiwania, ale potencjał drużyny, szczególnie w ofensywie, jest duży. Trener sam podkreślał, że po tych zmianach, wręcz nieporównywalny w odniesieniu do poprzedniego sezonu. To inny zespół. Kwestia jak trener, a w konsekwencji drużyna, dźwigną presję, która jest olbrzymia.

- Trener Cecherz dostał zapewnienie, że może być spokojny o swoją posadę?
- Od kogo?

- Od nowego zarządu.
- Zostały jeszcze pewnie ze dwa dni, zanim zarząd się ukonstytuuje…

- Czyli Cecherz pracuje spokojnie jeszcze przez dwa dni? (śmiech)
- Mówiąc poważnie, ani trenerowi nie groziliśmy, ani nie zapewnialiśmy o bezgranicznym zaufaniu czy gwarancji stałego zatrudnienia. On też zdaje sobie sprawę, jakie opinie są wśród kibiców. Ja też oglądam sparingi i też mam swoją opinię na temat tego, co widziałem. I ona daleko nie odbiega od wielu opinii kibiców. To wszystko jest podporządkowane przygotowaniom się do trudnej ligi, bo Widzew czeka sporo meczów. Nie chodzi o wygranie jednego czy dwóch spotkań, ale wytrzymanie kondycyjne całego cyklu rozgrywek. Ja zdaję sobie sprawę, że teraz jest czas na zrobienie szybkości, złapanie oddechu i tak dalej… Trzymam kciuki, żeby to wypaliło i mam nadzieję, że to znajdzie odzwierciedlenie na boisku. Oby zawodnicy dali radę realizować te założenia. Ale niczego nie można przesądzać. Jeśli na początku sezonu pojawią się jakieś niepowodzenia, to dla wszystkich będzie to trudne do przełknięcia. Podobnie, jak w poprzednim sezonie, nie ma marginesu błędu, bo awansuje tylko jedna drużyna. Chyba, że któraś z drużyn zrezygnuje z licencji, bo takie rzeczy się zdarzają (śmiech). Trzeba więc wygrać tę ligę. Rywalizacja będzie spora. Mówi się, że rezerwy Legii zapowiadają walkę o awans. Rok temu o tej porze nikt nie stawiał, że Drwęca Nowe Miasto Lubawskie wygra tę ligę. Niewykluczone, ze pojawią się inni kandydaci do awansu i trzeba będzie toczyć zacięty bój. A ligi nie wygrywa się zwycięstwem w meczu na szczycie, ale regularnym wygrywaniem z ekipami słabszymi. Nie można gubić punktów w meczach, w których zwycięstwa są oczywiste. Trzeba zachować koncentrację. Może się zdarzyć, że niektóre drużyny będą murować bramkę, ale po to mamy dwa razy lepszą drużynę, żeby to demontować, a nie rozpaczać. Tak, jak w pracy: gdy natrafiasz na problem, to nie uciekasz przed nim, ale go rozwiązujesz. Trzeba iść po swoje. Dzięki temu też stajesz się lepszy i rozwijasz się. Umiejętnościami piłkarskimi na pewno przewyższamy całą tą ligę. Moim zdaniem, kwestia jest tylko w warstwie mentalnej, bo niektórzy mogą sobie z tym nie poradzić. Ja się jednak tym na co dzień nie zajmuję. To praca trenera, jego odpowiedzialność. To, że szkoleniowiec jest zadowolony ze wzmocnień i owocnych przygotowań, to się wszyscy cieszymy. Teraz musi się to tylko przełożyć na wyniki. Trzeba spokojnie poczekać. Nawet jeśli zaliczymy potknięcia w dwóch meczach, to dwa spotkania nie zadecydują o awansie. Jest za dużo meczów do rozegrania, żeby uniknąć w wpadek. W poprzednim sezonie wyglądało to podobnie. Jesienią ŁKS poszedł jak burza, a wszyscy wiemy, co się działo wiosną. To taka przypadłość polskich drużyn: nie potrafią utrzymać wysokiej formy przez cały sezon. Raz uda im się lepiej przygotować, raz gorzej. Przez przerwę zimową ciężko zapomnieć, jak gra się w piłkę (śmiech). 

Tomasz Andrzejewski, Maciej Nowocień