
TYLKO U NAS! Brzeziński: "Bez inwestora możemy istnieć, ale nie będziemy się rozwijać"
Czwartek, 8. czerwca 2017, godz. 13:02

Widzew w tym sezonie nie zrobił sportwego kroku na przód, bo już wiadomo, że awansu do II ligi nie wywalczył. Zrobił jednak duży postęp marketingowy i biznesowy, stając się łakomym kąskiem dla potencjalnego inwestora. O tym, czy do wejścia do klubu podmiotu zewnętrznego dojdzie, rozmawialiśmy z Remigiuszem Brzezińskim, wiceprezesem Widzewa Łódź i jednocześnie prezesem prężnie działającej spółki giełdowej Kacelaria Prawna Inkaso WEC.
Tomasz Andrzejewski, Maciej Nowocień: - Ile Widzew stracił na braku awansu do II ligi?
Remigiusz Brzeziński: - Cały jednoroczny budżet. Nie jestem upoważniony do mówienia o kwotach.
- Kilka milionów złotych...?
- Nie jestem uprawniony do podawania takich wiadomości. Zadawanie dodatkowych pytań nic nie zmieni. Zostajemy w tej samej lidze i na tym samym poziomie, dlatego mówimy o stracie.
- Brak awansu to zawód czy zimą zarząd liczył się z tym, że może go nie być?
- To nie jest proste pytanie. Zimą zakładaliśmy, że może nie udać się awansować. Nikt nie przypuszczał jednak, że konkurenci pogubią punkty, jak to było wiosną. Zimą priorytetem było przetrwanie Klubu nasze działania zmierzały do zlikwidowania straty i odzyskania płynności finansowej.
- W każdym razie, z punktu widzenia planowania budżetu, nic się nie zawaliło...
- Przypuszczam, że poprzedni zarząd nie planował odpowiedniego budżetu, bo już późną jesienią się nie dopinał i były problemy z regulowaniem zobowiązań. Raz na jakiś czas pojawiają się nieuregulowane rachunki. Ostatnio zgłosił się łódzki restaurator z roszczeniem z tytułu nieuregulowanego rachunku jeszcze za fetę z okazji awansu do III ligi, weryfikujemy to.
- Z budżetem na przyszły sezon nie będzie problemu?
- Nie będzie.
- Ma to związek z tak dużą liczbą sprzedanych karnetów? Podobno część z tych środków odłożyliście na później...
- Tak, ale nie tylko. Mamy też pieniądze od reklamodawców, których udało się pozyskać również dzięki osobistym relacjom członków zarządu, z biletów. Dużym wkładem w budżet są też loże na stadionie sprzedane w zdecydowanej większości i comiesięczne składki od członków stowarzyszenia, a przede wszystkim liczymy na dalszą pomoc kibiców i ich równe liczne uczestnictwo w meczach przyszłego sezonu.
- Liczycie na zastrzyk finansowy od inwestora?
- Cały czas negocjujemy z inwestorami, ale nie uzależniamy się od tego. Na tym poziomie rozgrywkowym, a nawet wyższym, klub od strony finansowej może funkcjonować tak jak funkcjonuje. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że jest to poziom nie dający gwarancji rozwoju i możliwości inwestycji. Poziom bez inwestora nie będzie adekwatny dla klubu o takich tradycjach jak Widzew. Natomiast pojawiają się już problemy organizacyjne. Inwestor jest nam potrzebny do tego, żeby zrobić zdecydowany krok do przodu, organizacyjny i finansowy. Bez niego pewnego poziomu nigdy nie przekroczymy. Z inwestorem, to co dziś jest sufitem, będzie podłogą. Dlatego nam tak na nim zależy.
- Czyli nie ma pośpiechu z rozmowami z inwestorem...
- Chcielibyśmy to zamknąć, bo wtedy bylibyśmy pewni, że mamy tego inwestora i rozwijamy się. Poza tym, mamy wrażenie, że jako klub mamy teraz swoje pięć minut i będziemy starali się je przedłużać, ale jak długo, nie wiemy. Zgodnie z dostępnymi danymi, efekt nowego stadionu to czas do dwóch lat. Natomiast nie ma pośpiechu, bo w rozmowach dbamy przede wszystkim o interes klubu.
- Rozmawiacie z jednym czy wieloma potencjalnymi inwestorami?
- Więcej, niż z jednym. Niektórzy z nich zastrzegają sobie poufność, więc nie mogę nic więcej zdradzić.
- Jakie są kryteria tego wyboru? Wybierzecie firmę, która najwięcej będzie chciała zainwestować w Widzew czy taką, która będzie miała najciekawszy plan?
- Na pewno zainwestowana kwota to jedno z kryteriów, ale drugim jest pewność tej inwestycji i siła, i sprawność organizacji. Umowa ma być podpisana na kilka lat do przodu. Podpisując umowę inwestycyjną, musimy przewidzieć, co z inwestorem będzie się działo za kilka lat. Musimy przewidywać, bo nie zakładamy umowy na rok czy dwa, ale na kilka.
- W kontekście Murapolu mówiło się o pięciu latach. To aktualne?
- Tak.
- Jakiś czas temu zarząd sprecyzował warunki, które postawione zostaną inwestorowi.
- To bardziej walne zgromadzenie postawiło takie warunki. Chodzi m.in. o zachowanie tożsamości klubu z prawami do herbu oraz rzecz najważniejsza, czyli stowarzyszenie musi mieć wpływ lub kontrolę tego, co się dzieje w spółce jako zarząd realizujemy te wytyczne.
- Inwestor miałby przejąć pakiet większościowy?
- Każdy z potencjalnych inwestorów jest zainteresowany tylko i wyłącznie tym, ale za każdym razem pakiet stowarzyszenia ma być znaczący.
- Rozważaliście fakt, żeby nie sprzedawać na takim etapie tak dużego pakietu? Może lepiej pomyśleć o innych rozwiązaniach?
- Kredyt? Nie potrzebujemy, musieliśmy spłacić po poprzednikach (śmiech).
- Widzew ma rzeszę kibiców. Może warto byłoby przemyśleć np. wejście na giełdę?
- Stowarzyszenie nie może wejść na giełdę.
- Do stowarzyszenia nie może też wejść inwestor. Wiadomo, że musi powstać spółka.
- Nawet już istnieje i została zarejestrowana w KRS spółka akcyjna Widzew Łódź.
- Na razie jej właścicielem jest stowarzyszenie?
- Tak. Jest przygotowana na ewentualne wejście inwestora. Jesteśmy przygotowani do tego organizacyjnie.
- Wracając do giełdy lub innego sposobu pozyskania środków...
- Na dzień dzisiejszy pieniędzy z takich źródeł nie potrzebujemy, a spółka giełdowa ma tak dużo obowiązków informacyjnych, że koszt jej prowadzenia wzrasta, teraz nie jest to potrzebne, w przyszłości może być.
- Chodzi o środki na rozwój. O nich rozmawiacie z potencjalnymi inwestorami...
- Nie musimy szukać w ten sposób. Giełda? Nie zauważyłem, żeby jakiś klub piłkarski poprzez giełdę uzyskał oczekiwaną kwotę pieniędzy, a inwestorzy giełdowi byli z tego zadowoleni. Zwróćmy uwagę, że nie jest to sprzedaż, ale inwestycja. Rozmawiamy o takiej sytuacji, że stowarzyszenie cały czas jest w nowym podmiocie i cały czas kontroluje, co się dzieje w klubie.
- Pytanie czy inwestor będzie zainteresowany taką współpracą, że ktoś będzie decydował, jak będą wydawane jego pieniądze.
- Pewnie nie, dlatego chcą pakietu większościowego.
- Jest to do pogodzenia?
- Są jeszcze możliwości kontroli i nadzoru działań inwestora. Pełną swobodę operacyjną musi mieć jednak ten nowy podmiot z własnymi organami, zarządem i radą nadzorczą.
- Nie obawiacie się wejścia kogoś z zewnątrz?
- Czego mamy się bać?
- Wystarczy przytoczyć historię sprzed kilku lat. Był bogaty inwestor, a klub zamiast się rozwinąć, upadł.
- Dlatego muszą być zachowane mechanizmy nadzoru i kontroli. My, jako stowarzyszenie, które reprezentuje kibiców, mamy mieć nadzór nad tym, co się dzieje w spółce. Nasi przedstawiciele mają być w organach spółki, mamy wiedzieć, co się dzieje i mieć możliwość reakcji.
- Wspomniał pan, że stowarzyszenie reprezentuje kibiców. Skoro kibice zapewniają znaczące środki np. kupując karnety, to może powinni znać warunki, na jakich ma wejść do klubu ten czy inny inwestor?
- Nie da się prowadzić żadnych negocjacji handlowych bez zachowania tajemnicy. Tutaj może ona nie jest do końca zachowana, skoro na ten temat rozmawiamy, ale jest chociaż jakaś poufność.
- Decyzja o wejściu do Widzewa inwestora należeć będzie do kilkunastu członków stowarzyszenia.
- Tak, ale wśród nich są przedsiębiorcy, są przedstawiciele stowarzyszeń kibicowskich. Wszystkie podmioty wykładają tak naprawdę swoje pieniądze. Jako zarząd, chyba jesteśmy jedyni na świecie, którzy nie pobierają wynagrodzenia za pracę, ani nawet zwrotu żadnych kosztów. Jeszcze do tego dopłacamy poprzez np. składki członkowskie. Rzadko spotykane, a w historii Widzewa chyba pierwszy raz ma miejsce taka sytuacja. W związku z tym dbamy, aby klub się rozwijał i aby inwestor był podmiotem wiarygodnym.

- Kiedy poznamy tego inwestora?
- Nie wiem. Rozmawiamy, ale pewne ustalenia wymagają doprecyzowania. Nie mamy presji, żeby zrobić to już teraz, chcemy, żeby odbyło się to na warunkach, jakie sobie określiliśmy.
- Jak potencjalni inwestorzy zareagowali na warunki, które przedstawiliście?
- Cały czas rozmawiamy.
- A na brak awansu?
- To akurat nie ma znaczenia. Zakładaliśmy taki scenariusz, gdy rozpoczynaliśmy rozmowy.
- Rozbieżności w rozmowach są duże?
- Zbliżamy się do porozumienia. O wszystkim zadecyduje końcowy dokument.
- Jest bliżej niż dalej?
- To nie tak. Może dojść do tego, że w ogóle nie dojdziemy do porozumienia. To są negocjacje biznesowe. To wszystko może zatrzymać się na przysłowiowym przecinku. Nie możemy odpuścić pewnych rzeczy. Widzew to klub, który nie powinien być w III, II, a nawet I lidze. Nasza ocena sytuacji jest taka, że jako stowarzyszenie jesteśmy w stanie poradzić sobie finansowo wykorzystując potencjał kibicowski czy wewnętrzny rozwój najwyżej do poziomu I ligi, w której i tak nie bylibyśmy wiodącą drużyną, a raczej bronilibyśmy się przed spadkiem. Wyżej bez inwestora nie dojdziemy. Potrzebujemy środków finansowych, jak i rozwiązań organizacyjnych.
- A nie uważa pan, że mielibyście silniejszą pozycję negocjacyjną, będąc właśnie w I lidze, a nie w III lidze?
- Nie. Z biznesowego punktu widzenia inwestorowi jest lepiej wejść do podmiotu, który się wznosi, a nie który jest rozwinięty.
- Ale w tym drugim przypadku można postawić twardsze warunki i więcej wynegocjować.
- Cel jest ten sam.
- Może wówczas byłoby więcej chętnych?
- Liga nie ma aż takiego znaczenia, a raczej potencjał klubu. Z punktu widzenia możliwości znalezienia partnera, dużo łatwiej jest zyskać go, będąc niżej, ale mając duży potencjał. Tak, jak w biznesie. Lepiej zainwestować w firmę, która się buduje, wznosi, ma perspektywy, pomysł na biznes. Są potem większe korzyści, niż w firmę, której kapitalizacja jest piętnaście razy większa, niż na początku drogi, a podmiot jest rozwinięty.
- Lepiej, bo wtedy inwestor może stawiać twardsze warunki. To dla niego wygodna sytuacja.
- Dla niego jest to potencjalnie mniej ryzykowna inwestycja. Ale gdy już wejdzie w tę spółkę, z czasem jej utrzymanie będzie coraz droższe, my własnymi środkami utrzymamy pierwszą drużynę, ale nie zbudujemy bazy treningowej, będziemy mieli kłopoty z utrzymaniem Akademii na odpowiednim poziomie i wreszcie z wyraźnym i zdecydowanym progresem sportowym. To zapewni inwestor. Dlatego jest on niezbędny.
- Znacie plany inwestora? Jak ma wyglądać np. struktura klubu?
- Jednym z warunków jest zachowanie istniejącej struktury klubu. Mam na myśli pracowników, nie zarząd, bo my się usuniemy. Ale aktualnie budujemy struktury w klubie. Mniej więcej w połowie czerwca mamy to zakończyć. Wtedy w klubie będą funkcjonowały piony administracyjny, sportowy, marketingu i sprzedaży, PR, IT i prawny. Mamy nadzieję, że inwestor, który to przejmie, niejako z dobrodziejstwem inwentarza, jako wkład do spółki, zachowa to i w tym kierunku rozmawiamy. Chcemy, żeby ludzie Widzewa dalej pracowali w Widzewie.
- Jak będzie wyglądał pion sportowy? To pewnie kibiców najbardziej interesuje...
- Mamy dyrektora sportowego Mirosława Leszczyńskiego, ale naszym celem jest więcej osób, szczególnie do skautingu.
- Pan Leszczyński w klubie jest już dość długo. O ile na weryfikację pracy z trenerem umówiliście się po półtora roku...
- ... tak naprawdę to już można zweryfikować jego pracę. Drużyna jest w czubie tabeli. Gra mogłaby wyglądać dużo lepiej, ale nie ma powodu do nerwowych ruchów. Tak naprawdę zawodnicy razem trenują 3,5 miesiąca, a już jest koniec ligi.
- Latem znowu będzie rewolucja kadrowa?
- Ci, którzy nie spełnili naszych oczekiwań, odejdą. Niektórym też się kończą kontrakty. Mamy to zaplanowane.
- Ilu zawodników odejdzie?
- Będzie o tym decydował pion sportowy. Na pewno kilku. Musimy też pozyskać przynajmniej czterech, pięciu znaczących graczy, którzy będą ciągnęli drużynę.
- Wracając do wcześniejszego pytania. Pan Leszczyński jest w klubie od jakiegoś czasu i to on odpowiadał za transfery, które były do tej pory...
- Cały zarząd za to odpowiadał.
- Ale pan Leszczyński pracował zanim powołaliście nowy zarząd. Piłkarze, których wówczas sprowadził, teraz często nie mieszczą się nawet w osiemnastce.
- Nie jestem w pionie sportowym, więc nie będę się wypowiadał na ten temat. Czas pokaże, kto odejdzie. Na pewno najsłabsi.
- Jak skusić piłkarzy z nazwiskami, żeby chcieli grać w Widzewie wciąż trzecioligowym?
- Gdyby to było takie proste, to dawno mielibyśmy ten problem rozwiązany.
- Stąd pytanie, co macie w planach. Czym ich chcecie przekonać? Wysokimi wynagrodzeniami?
- Na pewno pomagają nam kibice i to, co dzieje się na stadionie, czyli wspaniała atmosfera. Ale też nie do końca. Mamy przykład piłkarza, którego to sparaliżowało i się przestraszył.
- Mowa o Jakubie Szarpaku?
- Miał być u nas w klubie. Ustaliliśmy wszystkie warunki i nagle się z tego wycofał. Nie był pewny, czy będzie miał pewne miejsce w składzie i jaka będzie reakcja na jego grę licznej publiczności.
- On sam mówił, że w Widzewie zaproponowano mu niewielkie pieniądze.
- Według mojej wiedzy, w Sokole Aleksandrów zagra za mniejsze, niż oferował mu Widzew. Raczej pojawił się jakiś element ambicjonalny.
- Skreślił swoje szanse na angaż w Widzewie?
- Tak. Kto przy zdrowym rozsądku teraz by go zatrudnił?
- Może chciał podbić sobie kontrakt?
- Zdecydowanie nam odmówił. Byliśmy na etapie finalizacji kontraktu, a on nagle odmówił. Dlatego stawiamy na to, że to bardziej kwestie mentalne. Może przemyślał sobie sprawę i ocenił, że w Sokole będzie miał pewne miejsce w składzie, a na Widzewie może być różnie. Tam będzie wiodącym piłkarzem u nas byłby solidnym, ale jako wzmocnienia szukamy lepszych. Presja i otoczka też są inne. Może do tego nie dojrzał.
- Jesteście na podobnym etapie rozmów z innymi piłkarzami?
- Od jakiegoś czasu rozmawiamy z różnymi piłkarzami.
- Z kim?
- Z bardzo dobrymi zawodnikami.
- Michał Miller jest bardzo dobrym zawodnikiem?
- Ja jestem prawnikiem, więc ciężko mi oceniać (śmiech). W sztabie szkoleniowym ma wysokie oceny.
- Robert Demjan jest bardzo dobrym zawodnikiem?
- Na pewno tak.
- Jaki wkład na sprowadzenie Demjana ma Murapol?
- Żaden.
- Przypadek, że akurat jest w Podbeskidziu, którego Murapol był udziałowcem?
- Życie jest pełne przypadków...
- Można się spodziewać kolejnych takich przypadków?
- Przypadki chodzą po ludziach (śmiech).

- Demjan to znany piłkarz. Ale na ostatnim głośnym nazwisku trochę się chyba zawiedliście. Mowa o Marcinie Krzywickim.
- Nikt nie zakładał, że jak przyjdzie, to zerwie więzadła.
- Bardziej chodzi o jego grę.
- Punkty zdobywaliśmy. Akurat jak przestał grać, to przestaliśmy zdobywać punkty. Może to ma jakiś związek? (śmiech)
- Rozstaniecie się z nim?
- Nie mogę nic powiedzieć, bo decyzje nie zapadły żadne. Nawet gdyby tak było, to pierwsi muszą dowiedzieć się o tym sami zainteresowani.
- Widzew płaci najlepiej w III lidze?
- Wydaje mi się, że wynagrodzenia u nas są dobre. Zrobiliśmy oszczędności zimą, ale wypłaty są raczej niezłe.
- Teraz będą wyższe, żeby ściągnąć lepszych zawodników?
- Musimy pilnować budżetu, ale cel jest jasny - awans. Innej opcji brak.
- Co ze sprzedażą pamiątek? Planujecie otwarcie sklepu z prawdziwego zdarzenia?
- Rozwijamy ten temat. Wie pan od kiedy jesteśmy właścicielem herbu...
- Tak, ale wcześniej też go wykorzystywaliście, m.in. na koszulkach.
- Z tego nie czerpie się przychodu. Nie może być potem roszczeń odszkodowawczych.
- Ale przed meczem otwarcia można było kupić piękny szalik z haftem stadionu i... herbem.
- Nie wiem, kto go panu sprzedał (śmiech). A mówiąc poważnie: granie z herbem nie jest wielkim problemem. Ale czerpanie korzyści z herbu grozi przegranym procesem odszkodowawczym. Wtedy podjęcie decyzji o szerokiej sprzedaży gadżetów mogło nas potencjalnie kosztować spore odszkodowanie.
- Czyli mieliście szczęście, że udało się kupić herb od syndyka.
- Załóżmy, że tak.
- Drogo było?
- Adekwatnie do wartości.
- Wcześniej przetarg wygrał ktoś inny, ale nie spełnił jego warunków. Mieliście szczęście, czy pomogliście szczęściu?
- Jest taka maksyma, że szczęście sprzyja lepszym.
- Jest. Ale to nie jest odpowiedź na pytanie.
- Ale niech będzie odpowiedzią.
- Kibice wyprodukowali koszulkę z herbem bez zgody klubu. Groziliście podjęciem kroków prawnych...
- Jesteśmy wszyscy na etapie odbudowy Widzewa, więc się to nam nie podoba. Klub podjął ogromny wysiłek prawny i finansowy, aby herb odzyskać, a gdy to osiągnął, ktoś inny z niego korzysta, ale mam nadzieję, że uda nam się porozumieć . Jeśli nie, będziemy myśleć o innym rozwiązaniu.
- Może lepiej się dogadać na współpracę, żeby w sklepie kibiców były sprzedawane gadżety z herbem?
- Wolałbym odwrotną sytuację, żeby w naszym sklepie były akcesoria kibicowskie.
- Czyli sklep wkrótce powstanie?
- Tak. I nie będzie czynny wyłącznie w dni meczowe. Dokładamy starań, żeby wszystko powstał jak najszybciej, ale to też jest inwestycja: przystosowanie pomieszczeń, które są w stanie surowym. Chcemy to zrobić sami, bez firmy zewnętrznej. Nie chcemy nikomu płacić. Można to też zrobić w porozumieniu ze sponsorem technicznym. Rozmawiamy.
- Co z resztą lokali użytkowych?
- Szukamy najemców. Możemy z tego czerpać zyski. Mamy wszystko dogadane z Miejską Areną Kultury i Sportu. Szukamy po prostu firm, które chcą tam wejść. Jedna już się pojawiła.
- LVBet.
- Tak. Mieli ambitne plany, żeby otworzyć punkt bukmacherski w połowie maja, ale wciąż to trwa.
- Ile jest ich jeszcze?
- Wszystkie lokale użytkowe czy handlowe są do wynajmu. Rozmawiamy na ten temat z potencjalnymi klientami. Są też powierzchnie biurowe, siłownia... Takich dostępnych lokali z ulicy jest sześć lub siedem. To też moduły, które można dzielić lub łączyć. Ludzie przychodzą z różnymi pomysłami. Jeden z nich chciał przykładowo założyć sklep rowerowy.
- Był też pomysł stworzenia widzewskiego baru.
- Tak. Rozmawiamy o tym. Główną przeszkodą jest to, że stadion jest dziwnie zbudowany, tak naprawdę pod drużynę ekstraklasy. Dlatego dużo powierzchni trudno będzie wynająć. One się bardziej nadają na miejsca dla klubu, a my jesteśmy w III lidze i wszystkiego na razie nie zagospodarujemy.
- Jak wygląda kwestia ośrodka treningowego?
- Słabo.
- W czym problem?
- Nie zostały dotrzymane terminy.
- Widzew będzie jedynym użytkownikiem obiektu?
- Dążymy do tego, żeby tak było. A przynajmniej w większym stopniu. Rozmawiamy o tym na zarządzie, ale jest też pomysł, żeby wykorzystać inną lokalizację i zbudować taki ośrodek. Ale na to wszystko potrzebne są pieniądze, czyli inwestor. Jak mówiłem, bez niego możemy istnieć, ale nie będziemy się rozwijać
- Kolejny ośrodek treningowy?
- Gdyby była taka możliwość, ciekawa lokalizacja i ewentualnie pieniądze od inwestora, to jak najbardziej byśmy chcieli.
- Jest precyzowane, na co zostaną wydane pieniądze inwestora?
- Rozmawiamy z różnymi inwestorami, każdy ma inne podejście.
- Ale będziecie o tym decydować?
- Po wejściu inwestora powstanie spółka, której władze będą decydować, na co będą przeznaczane należące do niej pieniądze, a my poprzez organy spółki będziemy mieli wpływ na jej działanie.
Tomasz Andrzejewski, Maciej Nowocień
Copyright © 1998 - 2009 "Widzewiak". All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.