Tylak: "Byłem przygotowany na to, że nie będzie łatwo"
 
Wtorek, 29. lipca 2014, godz. 23:41

W sobotę Widzew rozpocznie rywalizację o pierwszoligowe punkty. Dla trenera Włodzimierza Tylaka będzie to powrót na ten szczebel rozgrywkowy po kilku latach, dla większości jego podopiecznych - zupełnie nowe doświadczenie.

- Na inaugurację sezonu Widzew zagra z GKS Katowice. Jeszcze zanim był znany terminarz, mówił pan, że na początek chciałby pan rywala z środka tabeli i taki jest.
Włodzimierz Tylak: - Gdy objąłem Tura Turek w pierwszej lidze i byliśmy beniaminkiem, to pierwszy mecz też graliśmy z GKS Katowice u siebie i wygraliśmy. Natomiast GKS jest jak Widzew. To firma, która ma wielu kibiców na Śląsku, którzy żyją historią i sukcesami tego klubu. Wszyscy oni by chcieli, żeby wrócili do ekstraklasy.

- Kibice GKS chodzą w koszulkach z napisem "Ekstraklasa albo śmierć". Widzewowi też przyświeca takie hasło?
- Nie ma takiego hasła. Nie wiem, czy taka forma nacisku pomaga. Przecież piłkarze chcą jak najlepiej. Nie ma potrzeby, by stosować formę gróźb. Zależy im na tym, żeby Widzew czy Katowice wróciły do ekstraklasy. Tam jest miejsce takich klubów. Piłkarz się dzięki temu może wypromować, odejść do zachodniego klubu. Tego typu twierdzenia, że ktoś nie walczy, w momencie gdy drużyna przegra minimalnie i wygrażanie, to nie ma sensu.

- Nie chodzi o wygrażanie, tylko o determinację w osiągnięciu celu. Zagłębie też musi awansować, nawet bardziej, niż Katowice. Tam też pewnie mówią: ekstraklasa albo śmierć.
- My się ich nie boimy. Patrzymy jednak przede wszystkim na siebie.

- Wspomniał pan o kibicach. Jedno spotkanie z nimi ma pan już za sobą...
- To nie jest żadna tajemnica, że zostałem przez nich przyjęty niezbyt ciepło. Oni, nie wiem dlaczego, byli przygotowani, że trenerem będzie Cecherz. Ta decyzja im się nie podobała. Podczas rozmowy ze mną przekazali to. Rozmowa była spokojna, bez złośliwości. Kibice wyrazili swój pogląd. Ja przekazałem, że w Klubie została podjęta taka decyzja i zostałem trenerem Widzewa. Chcę jak najlepiej dla tego Klubu.

- Jak przekonać do siebie kibiców?
- Wynikami, to oczywiste. Jeśli Widzew będzie zwyciężał - tak najłatwiej.

- Mieszka pan w Łodzi. Jak pan porusza się po mieście, to jakie są reakcje kibiców na ulicach?
- Ja nie odczułem jakichś specjalnych reakcji. Może inaczej. Wielu ludzi, których znam, okazuje teraz, że są przyjaciółmi, ale pewnie do czasu. Natomiast ja jestem pozytywnie nastawiony. Każdemu dobrze życzę. Nie miałem żadnych negatywnych reakcji.

- W poprzednich miejscach pracy nie spotykał się pan z tak dużym zainteresowaniem ze strony kibiców, ale także mediów...
- Na pewno nie. Chociaż negatywnie odczułem nieracjonalne zachowanie niektórych mediów i właścicieli klubów.

- Jaki ma pan plan minimum na tą rundę?
- Prezes powiedział, że jeśli będzie korzystna sytuacja, to będziemy walczyć o awans. Też jestem tego zdania i to jest mój cel. Jednak kluczowym celem przy grze o awans jest także budowa zespołu. I ja się z tym zgadzam. Chcemy wygrać jak najwięcej meczów, a to nas przybliży do Ekstraklasy. Najważniejsze, żeby na początku nie tracić punktów. W drugiej rundzie nie będziemy grać w Łodzi, ale Widzew ma super kibiców. Jeśli będziemy grać na wyjeździe, będą jeździć za nami.

- Sytuacja, która jest w klubie aktualnie, jest dla pana zaskakująca? Czy jest tak, jak pan się spodziewał?
- Byłem przygotowany na to, że nie będzie łatwo. Budowaliśmy drużynę na pierwszy mecz, ale też na kolejne spotkania. Sporo się jeszcze może jednak zmienić, bo do 31. sierpnia jest otwarte okienko transferowe i mogą być kolejne transfery. Ważny jest pierwszy mecz i start. Wszystkich nas, czyli piłkarzy, kadrę szkoleniową, pracowników i sympatyków Widzewa, dobry wynik w jakiś sposób nastroi na przyszłość.

- Przed walką o powrót do ekstraklasy Widzew miał się wzmocnić. Wygląda jednak na to, że wysiłki klubu skupiają się na wytransferowaniu zawodników do innych klubów.
- Ja to odczuwam inaczej. Jest takie powiedzenie: z niewolnika nie ma pracownika. Jeżeli ktoś z tych młodych ludzi widzi szanse i ma propozycje grania w lidze zachodniej, gdzie płacą więcej - jestem w stanie to zrozumieć. Wszyscy tutaj kochamy Widzew i jesteśmy z nim na dobre i na złe, ale czasem są takie sytuacje, że odchodzi się do innego Klubu. To normalne w piłce. Ja nie narzekam.

- Czy podczas treningów po zachowaniu piłkarzy odczuwał pan to, że z niewolnika nie ma pracownika?
- Nie. Patryk Wolański, o którym od początku było wiadomo, że odchodzi, pracował ciężko, ale chciał odejść i nie zatrzymamy go na siłę.

- A dlaczego od początku było wiadomo? Przecież na początku prezes powiedział, że odejść mogą tylko Visnjakovs i Batrović.
- O to trzeba zapytać prezesa, nie mnie.

- Visnjakovs pojechał na zgrupowanie, a Wolański nie. Czym się różni ich sytuacja?
- Nie należy tego wiązać ze sobą. Patryk jest w sytuacji, że w każdej chwili może odejść. Byłem przekonany, że wyjedzie wtedy, gdy będziemy w Świdniku.

- Z Visnjakovsem jest podobna sytuacja. Też może w każdej chwili dostać ofertę.
- Ale był w Austrii na obozie z Torpedo. Tam okazało się, że coś było niedogadane. Wiadomo było, że po powrocie od razu nie wyjedzie. Trudno byłoby go nie zabrać na obóz.

- On wcześniej trenował na pełnych obrotach?
- Oszczędzaliśmy go w grach, żeby nie odniósł kontuzji. Sam o to prosił. W sparingach też można złapać uraz i wszystkie jego plany by się załamały.

- Pan to mu odradzał czy popierał ten pomysł?
- Starałem się zrozumieć zawodnika.

- Mówił pan po ostatnim meczu sparingowym, że w Katowicach może pomóc...
- Jeśli nie odejdzie, to jak najbardziej. Z Wolańskim nie wiem, jak będzie. Myślałem, że go już nie będzie.

- To może być trudna sytuacja. Jest dwóch bramkarzy, którzy trenowali na zgrupowaniu, a do bramki wejdzie inny?
- To jest hipotetyczna sytuacja, nad którą bym się teraz nie zastanawiał.

- Visnajkovs mało trenował. Jeśli zagra w Katowicach od pierwszej minuty, to chyba bardziej za zasługi z zeszłego sezonu.
- To się zgadza, że mało grał i trenował. Ale to zawodnik o świetnych warunkach fizycznych, z dobrym uderzeniem i szybki do tego. To typowy środkowy napastnik. To by była trudna decyzja, gdybym Visnjakovsa nie wystawił od pierwszej minuty w pierwszym meczu. Chyba każdy rozumie, że on powinien zagrać. Ale oprócz tego muszę widzieć na treningach, że jego forma rośnie. Inni gracze też walczą o to miejsce.

- Rezerwowi pewnie będą czuli się zawiedzeni...
- Zawsze może tak być. Rola trenera jest taka, żeby podejmować takie decyzje, aby zespół miał jak najlepsze wyniki. Ale wszyscy powinniśmy ciągnąć ten wózek w jednym kierunku. Ten rezerwowy zaraz może być podstawowym zawodnikiem i przesądzać o wyniku meczu.

- Dla trenera optymalna jest sytuacja, w której ma po dwóch równorzędnych zawodników na każdą pozycję. Daleko jest pan od takiej sytuacji?
- Pamiętajmy, że jeszcze jest sierpień. Na pierwsze mecze mam wystarczającą liczbę zawodników. Mam mieszankę zawodników ogranych już m.in. w Ekstraklasie i nowych. Jeszcze jest szansa, że w międzyczasie kogoś dodatkowo pozyskamy.

- Na kogo z nowych graczy liczy pan najbardziej?
- Jestem przekonany, że mam dobre oko i potrafię rozpoznać potencjał zawodnika. Mówię o zawodnikach, którzy wprowadzą jakość do drużyny. Liczę na Brozia z dużym bagażem doświadczenia.

- Na które pozycje poszukuje pan jeszcze zawodników?
- Jeśli będziemy przekonani, że odejdzie Visnjakovs, to będzie potrzeba dobrego napastnika. Jest Damian Warchoł, zdolny i utalentowany, ale pamiętajmy, że to jeszcze młody zawodnik. Musimy go rozsądnie prowadzić pod względem rozwoju motorycznego. Zastanawialiśmy się, czy potrzeba bardziej doświadczonego obrońcy, z charyzmą, mającego autorytet. Uznaliśmy, ze mamy takich zawodników w zespole, którymi są Nowak, Augustyniak, czy Mroziński. Oni mają takie predyspozycje.

- Nie brakuje playmakera?
- Teraz w drużynach rzadko są tacy piłkarze, którzy zajmują się rozgrywaniem. Piłka idzie w tym kierunku, że środkowi doskonale grają w defensywie. Nikt nie może nie bronić. Nie ma takiego w drużynie, który ma tylko rozgrywać, a reszta działa za niego w defensywie. Jedynym takim zawodnikiem jest co najwyżej wysunięty napastnik. Choć też wysoko podchodzi pod pressing i to jest pierwsza forma obrony zespołu, ale ma tych zadań najmniej.

- Playmakerem mógłby być Batrović, ale on też nie broni...
- Nie znam aż tak dobrze Batrovicia, który powoli wraca do zdrowia. Nie wiem, czy on nie mógłby być napastnikiem. A może przyjdzie moment, że będziemy grać dwoma napastnikami? Ale, żeby tak grać też trzeba poukładać system taktyczny pod tym kątem.

- Ci co zostali w zespole, mają większe czy mniejsze doświadczenie w ekstraklasie, ale nie mają w pierwszej lidze. Nowi za to, z reguły nie mają doświadczenia ani tu, ani tu. Czy nie obawia się pan, że zawodnikom zabraknie ogrania na tym szczeblu rozgrywkowym?
- Na pewno piłkarze, którzy bardziej to przeżywają, będą mieć na początku trudniej. Natomiast co do umiejętności i sposób gry, to różnice są niewielkie. Wszyscy grają obroną strefową z asekuracją. Nawet Avia Świdnik tak z nami grała, że ustawiła się na swojej połowie i na nas czekała. Ciężko jest tak dojść do bramki.

- Mecz w Świdniku pokazał, że w takiej sytuacji stałe fragmenty gry mogą mieć znaczenie.
- O tym chciałem powiedzieć. Ale to działa w obydwie strony. Przykład mieliśmy z Pogonią Siedlce, gdy strzelili nam bramkę po rzucie rożnym i nie mogliśmy tego odrobić.

- Trenerzy się zmienili w większości klubów, ale prawie wszyscy znają zespoły na tym poziomie. Pan miał rozbrat z tą ligą. Czy panu nie zabraknie znajomości tych zespołów?
- Zgoda. Ci trenerzy znają zawodników. Ale co to ma za znaczenie? Teraz nie ustala się taktyki pod kątem krycia indywidualnego. Nawet, jeśli trener zna naszych zawodników, to mówi o tym na odprawie. My też mamy rozpracowanego rywala. Mamy już taką prezentację przygotowaną przez Rafała Pawlaka, która dotyczy gry GKS Katowice.

- Na koniec, jak pan będzie świętował ewentualny awans do ekstraklasy...?
- Kiedy w latach osiemdziesiątych zdobyłem mistrzostwo Polski juniorów, to zgoliłem wąsy. W 2008 roku, gry z reprezentacją województwa wygraliśmy mistrzostwo Polski, to w drodze powrotnej z Zakopanego piłkarze namówili mnie, żebym wykąpał się w fontannie w centrum miasta. Pamięta to pewnie Krystian Nowak, który był w tej reprezentacji. Z kolei, jak w 1990 roku awansowałem do pierwszej ligi z Igloopolem Dębica, to była wielka feta. Podrzucali mnie do góry na stadionie i wtedy... wyleciały mi z kieszeni kluczyki od samochodu. Wszyscy pojechali na bankiet, a ja chodziłem po boisku i tych kluczyków szukałem. Nie znalazłem ich i machnąłem ręką. Okazało się, że w czasie fety jak cień chodził za mną mój brat i on te kluczyki wziął, nic nie powiedział i pojechał na bankiet. Jak by się teraz udało awansować, to wiem jedno. Kluczyki od samochodu zostawię w szatni.

Bogusław Kukuć, Tomasz Andrzejewski