
Skowronek: "Futbol potrzebuje czasu, a ja miałem go niewiele"
Czwartek, 12. czerwca 2014, godz. 02:31

W środę trener Artur Skowronek rozwiązał kontrakt z Widzewem za porozumieniem stron. Kilka godzin później, udzielił wywiadu "Widzewiakowi". Opowiedział szczerze o przyczynach odejścia, a także o tym, jak miniona runda wyglądała z jego perspektywy.
- Dlaczego rozstaje się pan z Widzewem?
Artur Skowronek: - Rozwiązaliśmy umowę za porozumieniem stron. Inicjatywa wyszła z mojej strony, bo miałem sporo znaków zapytania, jeśli chodzi o budowanie przyszłości.
- Chodziło o sztab szkoleniowy, który odchodzi z panem, czy o drużynę?
- Jedno z drugim jest powiązane. Zaczęło się od sztabu. Rozumiem, że po spadku konieczne są cięcia. Trzeba zbudować praktycznie nowy zespół. Roboty będzie znacznie więcej, a kompetentnych, merytorycznych ludzi, którzy naprawdę chcieli zostać, bo mamy sporo temu Klubowi do spłacenia, ma być mniej? Jeśli chodzi o zespół, to chciałem wiedzieć, jak mam rozmawiać z potencjalnie nowymi piłkarzami. Ja nie wiedziałem, jak z nimi rozmawiać.
- Zaraz po zakończeniu sezonu powiedział pan, że chce zostać w klubie. Chęć kontynuowania współpracy wyraził też dyrektor sportowy. Co się zmieniło od tego czasu?
- To przekonanie wynikało z tego, że miałem wewnętrzną wolę podniesienia tego, przezwyciężenia tego trudnego czasu. Takie przekonanie brało się także z tego, że z pierwszych rozmów wynikało, że pomimo spadku nie będzie źle. Teraz takiego optymizmu nie mam. Aczkolwiek dalej są zapewniania, że będzie licencja, będzie pierwsza liga. Chcę uspokoić kibiców, że właściciel nie wycofuje się. Ma dobre intencje, żeby to dalej funkcjonowało. Zarząd stara się jak może, aby Klub normalnie funkcjonował.
- W ostatnich dniach prowadziliście bardzo intensywne rozmowy.
- Nie pojechałem przecież na urlop, nie zostawiłem klubu bez przygotowanego okresu przygotowawczego itd. Te sprawy są już dopięte. Jest kalkulacja tego okresu przygotowawczego, także zainicjowane rozmowy z zawodnikami. Wstępny zarys tego wszystkiego jest.
- Jak zawodnicy reagowali na pytania o chęć przyjścia do Widzewa?
- Wyrażali niepewność.
- Z kim z władz klubu prowadził pan w ostatnim czasie rozmowy?
- Z zarządem, z właścicielem. Z wszystkimi osobami, które mają wpływ na sytuację.
- Czyje stanowisko uległo zmianie, że patrzył pan na sytuację z mniejszym optymizmem, niż to było do zakończenia sezonu?
- W końcówce sezonu nie miałem kontaktu z właścicielem, on był wcześniej i był dobry. Dopiero, gdy zabieraliśmy się do pracy pod kątem nowego sezonu, wtedy ten kontakt był podwójny. Właściciel ma naprawdę dobre intencje w stosunku do klubu, jestem o tym przekonany. Gdyby miał zamiar dać sobie z tym spokój, to zrobiłby to dawno. W kolejnym trudnym momencie jest nadal z klubem.
- Porozmawiajmy o tej rundzie. Niewiele zabrakło, by się utrzymać.
- Tym większy jest żal. Ale patrząc uczciwie, w przekroju całego sezonu, niewiele mieliśmy argumentów. Biorąc pod uwagę tylko ten rok, 16 meczy w rundzie wiosennej, było pod tym względem trochę lepiej. Samą rundę finałową, skończyliśmy na 7. miejscu. W całej rundzie wiosennej byliśmy na 9. miejscu. Zdecydowały kluczowe momenty, czyli "przegrane remisy" - jak mecze z Koroną czy Jagiellonią - i porażki, których nie mieliśmy prawa ponieść, jak w Szczecinie i Wrocławiu.
- Nie jest tak, że dwa ostatnie mecze zaciemniają statystykę? Gdyby nie porażka w Bielsku, Piast nie byłby jeszcze bezpieczny. W Lubinie wygraliście walkowerem.
- Ale te mecze pokazały, że stworzyliśmy monolit. Przyszłość zespołu była i jest bardzo niepewna, a jednak chłopcy nie odstawiali nogi. Pokazali szacunek dla kibiców i że są warci gry w ekstraklasie. Przynajmniej niektórzy.
- Po meczu z Podbeskidziem mieliście najmniej wywalczonych na wiosnę punktów z drużyn walczących o utrzymanie.
- Jeśli to jest policzone, to nie ma co z tym dyskutować. Ale zobaczmy, w jaki sposób przegraliśmy w pierwszym meczu z Podbeskidziem. Nie musieliśmy tam przegrać. Mecz z Piastem pamiętamy, jak się ułożył. Długo graliśmy w osłabieniu i jeszcze głupią bramkę straciliśmy. Potem to zatrybiło i to dawało nadzieję. Wreszcie zmieniliśmy styl gry, wykrystalizowała się ekipa. Być może po prostu zabrakło czasu.
- Żałuje pan zimowych transferów?
- Z perspektywy czasu kilku transferów muszę żałować. Ale trzeba pamiętać, jaki był pułap startowy. Na przykład Urdinow pojawił się tylko dlatego, że jak przyszedłem do klubu to okazało się, że na lewej stronie jest zawodnik, który dziś gra na poziomie trzeciej ligi, a drugi do dziś nie znalazł pracodawcy. Urdinow to był reprezentant kraju, zawodnik, który grał w Lidze Europy. Dawał nam szansę, że zalepimy tą dziurę. W sparingach prezentował się naprawdę dobrze. Są jednak także czynniki mentalne, ale to wyszło później: obcokrajowiec, niepewna sytuacja finansowa. Tak samo było z Gelą, którego wzięliśmy, bo kontuzjowani byli Okachi i Leimonas. Nie przyleciał na czas Alex Bruno. Na bokach mieliśmy Rybickiego, Kaczmarka i Aleksejsa. Gela był zawodnikiem, który dawał nam alternatywę na bokach i w środku. I tak dalej można wymieniać.
- O ile Urdinow rzeczywiście w sparingach prezentował się z dobrej strony, to już Gela wyglądał kiepsko.
- Każdy może mieć swoje zdanie. W sparingu z Legią wyglądał bardzo dobrze na prawej pomocy. Musimy też brać pod uwagę, jakie finanse były do dyspozycji. Chcieliśmy takich piłkarzy, jak Pietruszka, Wilk czy Małecki. Ale finanse były sporą przeszkodą. A oni daliby nam przynajmniej szansę zagwarantowania pewnej jakości.
- Zimą priorytetem było znalezienie bramkarza. Udało się go znaleźć w... rezerwach.
- Patryk dostał od nas szansę. Miał wyraźny sygnał, że nikt nie jest jedynką i ma zasuwać. To samo z Maćkiem. Do jego codziennej pracy nigdy nie miałem zastrzeżeń. Berezin miał bardzo krótki czas, żeby się pokazać. Tak naprawdę miał tylko jeden poważny sprawdzian, kiedy zagrał w sparingu z Legią. Były problemy z certyfikatem, a Patryk napierał. Podjęliśmy decyzję. Cieszę się, że trafną.
- Gdyby dotarł certyfikat Berezina, to kto by zagrał?
- Nie odpowiem dziś na to pytanie. Byłby jeszcze większy dylemat, bo każdy z bramkarzy sumiennie pracował i dawał sygnał, że jest w formie.
- Transfery z Legii robiliście już w czasie rundy.
- Decyzje last minute, wynikające z potrzeby chwili. Dlaczego Mikita? Bo Melunović był kontuzjowany, a Eduards wykartkowany po pierwszym meczu w Bielsku i był bez konkurencji na dalszą część sezonu. Bogusławski? On miał być uzupełnieniem do rywalizacji dla Urdinowa, który po pierwszym meczu musiał pauzować dwa mecze za czerwoną kartkę. Łukasz był podstawowym zawodnikiem w Legii II, uniwersalny – bok i środek obrony, był kapitanem drugiej drużyny, trenował i jeździł na obozy z pierwszym zespołem. Był obserwowany i pozytywnie opiniowany. Myślałem, że w pełni skupi się na graniu i wykorzysta szansę, którą mu daliśmy. Niestety nic z tego nie wypaliło.
- Prezes Legii powiedział, że Mikita ma problem głównie z głową i musi zmienić swoje podejście, bo nie będzie piłkarzem.
- Być może błędem było to, że z automatu dostał miejsce w składzie. Taka była potrzeba chwili. Patryk tej szansy nie wykorzystał. Z meczu na mecz było coraz gorzej, aż podjąłem decyzję, że trzeba szukać innych rozwiązań.
- Jak właściwie zapadały decyzje o przeprowadzeniu transferu?
- Po konsultacji sztabu szkoleniowego i zarządu. To nie jest tak, że ja nie podejmowałem decyzji co do piłkarzy. Nie uciekam od odpowiedzialności. Skala błędu była niestety duża. Krótko po podpisaniu kontrakt zacząłem pracę. Wiadomo było, że ludzie będą dojeżdżać w trakcie. I to ludzie o ograniczeniach finansowych, ludzie wolni na rynku, bez konieczności płacenia odstępnego czy ekwiwalentu. Zawodnicy, którzy trafili do Widzewa, prezentowali się najlepiej. Było kilka tematów polskich, oficjalnie padały nazwiska, ale mieliśmy pewne ograniczenia.
- Po kilku kolejkach jednak zrezygnował pan z większości nowych zawodników.
- Na środku obrony miałem młodych Nowaka i Augustyniaka oraz leczącego od grudnia kontuzję Pereza. Wasyl miał wnieść doświadczenie, które miał niemałe, zdobyte poprzez grę nawet w europejskich pucharach i poprowadzić młokosów oraz podnieść rywalizację. To się nie udało. Urdinow i Gela dostali szansę, bo dobrze prezentowali się w czasie przygotowań. Z czasem jednak było coraz gorzej – urazy, aklimatyzacja, komunikacja z zespołem, problemy prywatne itd. Zespół z biegiem czasu zaczął trybić tak, jak chcę. Ale tych transferów nie obronię. One nie wypaliły.
- Wspomniał pan o Alexie Bruno. Odsunięcie go po spóźnieniu z urlopu nie było zbyt pochopne?
- Z perspektywy czasu i z perspektywy naszych skrzydłowych, dziś mogę powiedzieć, że tak. Wtedy jednak chcieliśmy zbudować zespół mentalnie. Wszyscy byli gotowi na wojnę, a chłopak był mentalnie na innej planecie. Spóźnia się nie dwa dni, a dwa tygodnie. Stąd decyzja. Mówiłem, że chłopak jest u mnie skreślony. Można było podjąć te same kroki, ale inaczej ubrać to w słowa, bo perspektywa powrotu Alexa do zespołu była i on o tym wiedział.
- Nie było także zbyt pochopne wręczenie na powitanie opaski Cetnarskiemu?
- Nie. To było przemyślane. Z Mateuszem byłem na łączach dużo wcześniej. Wiedziałem, że zespół potrzebuje wstrząsu i taki sposób wybrałem. Wiedziałem, że jak zrobię głosowanie, to zmiany nie będzie. A przy tym, co przychodziło do nas, to była jedyna opcja na poprawę od strony mentalnej. Liczyłem, że on da nam od razu jakość piłkarską. A ta jakość przyszła dużo później. Dlatego, też trudniej było o obronę tej decyzji.
- Jak reagowali inni zawodnicy?
- Na pewno byli zaskoczeni, część była zawiedziona. Brałem to pod uwagę. Przewidywałem reakcję zespołu i krytykę mediów. Ale mając doświadczonych tylko Maćka i Kakę zdecydowałem się na taki ruch.
- Deficyt doświadczenia to był największy problem Widzewa?
- Na pewno tak. Pokazały to mecze ze Śląskiem, z Jagiellonią, pierwszy mecz z Podbeskidziem, a przede wszystkim mecze z Koroną czy Zagłębiem w Lubinie. Widoczny jest np. kontrast między nami a Bielskiem. Czym oni się utrzymali? Doświadczeniem, cwaniactwem, które zaowocowało tyloma rzutami karnymi oraz dyscypliną taktyczną, głównie przy stałych fragmentach gry.
- Po przyjściu Cetnarskiego, przestał grać Batrović. A w sparingach grał dobrze, notował asysty przy bramkach Wiśni. Uznał pan, że obaj razem grać nie mogą?
- Nie było takiej teorii z mojej strony. Batro w lidze miał asysty, ale głównie ze stałych fragmentów gry. Podczas przygotowań zagrał bardzo dobrze w pierwszym sparingu z Lechią, gdzie strzelił dwie bramki. Myślałem, że pójdzie za ciosem i będzie naszym podstawowym ofensywnym pomocnikiem. Chcieliśmy grać ofensywnie, dlatego wystawiałem tylko jednego defensywnego pomocnika - rywalizowali Lafrance i Mroziński, a Batro, Cetnar, Kasprzak i Gela - rywalizowali o pozycje nr 8 i 10. Batro przegrał tą rywalizację w dwóch ostatnich tygodniach przygotowań, głównie w sparingach z Legią i Grudziądzem. W lidze wykrystalizował się nowy środek pomocy, bo po kontuzji wrócił Okachi i od meczu z Ruchem Kasprzak nie oddał miejsca w składzie.
- Ma pan do siebie szczególny żal o jakieś decyzje?
- Zawsze coś można zrobić lepiej. Spadliśmy z ligi, biorę za to odpowiedzialność, muszę to sobie w CV wpisać. Wierzyłem, że potoczy się to inaczej. Pewnie dziś zrobiłbym niektóre rzeczy inaczej, ale przede wszystkim futbol potrzebuje czasu, a ja miałem go niewiele.
- Był taki moment, że kibice po was zaczęli mocno jechać. Ciężko było?
- Ciężko. Bo mieliśmy bardzo młodą szatnię. Ale chłopcy zareagowali prawidłowo, wzięli to na klatę i dostali mocny bodziec do zapier… Dobrze, że szybko wyszliśmy z tego ciężkiego momentu. W Krakowie to się odbiło. Chłopcy uwierzyli w siebie. To pokazuje, że potrzeba było czasu.
- Powiedział pan, że w Krakowie to się odbiło. To był fajny mecz, ale bez wygranej. W ogóle fatalnie ta wyjazdowa statystyka wygląda. Jedyne zwycięstwo po walkowerze.
- Gdybyśmy w Krakowie zagrali kolejny słaby mecz, to wszyscy by już uznali, że ta praca nie ma sensu. Okazało się, że tak nie jest. W takim znaczeniu był to przełom. Jeśli chodzi o wyjazdy, to ta seria trwała już wcześniej. Mogę oceniać tylko swoją pracę. 16 meczów, z tego 9 na wyjeździe. Można ja przeanalizować. Ale co mam powiedzieć? Ciężko wygrać, jak z metra do siatki się nie trafia.
- Nawiązuje pan do Visnjakovsa. Trudno go krytykować, bo strzelił najwięcej bramek w drużynie. Ale z pewnością mógł zdobyć kilka więcej. Może przełożyłyby się one na kilka dodatkowych punktów.
- Na pewno nie będę krytykował Eduardsa, nie w tym rzecz. Starał się jak mógł, dał nam dużo punktów. Ale rzeczywiście, miał co najmniej cztery takie sytuacje, w których miał przed sobą tylko pustą bramkę. I nie skończył ich.
- Wspomnieliśmy, że kibice w pewnym momencie z wami jechali. W końcówce jednak byli z wami, nawet, gdy spadek był przesądzony.
- Dziękuje im za to. To była niesamowita sprawa. Oni są sercem tego klubu. Dzięki nim Widzew na pewno się odbuduje. Wiadomo, jakie miejsce jest dla Widzewa właściwe. Tylko ekstraklasa. Trzeba to wreszcie powiązać ze sprawami organizacyjno-finansowymi. Ja ze swojej strony, chcę zaznaczyć, żeby środowisko łódzkie i nie tylko wspierało Klub, że trzeba i warto pomóc Widzewowi.
Tomasz Andrzejewski
Copyright © 1998 - 2009 "Widzewiak". All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.