Muchiński: "W maju, w ligowej grze nerwów jeszcze może się wszystko zdarzyć"
 
Środa, 9. kwietnia 2014, godz. 20:43

Wśród piłkarzy, którzy z klubem z al. Piłsudskiego sięgnęli dwukrotnie po tytuły mistrzowskie, był Tomasz Muchiński, bramkarz Wielkiego Widzewa lat dziewięćdziesiątych, mistrz Polski 1996 i 1997, zdobywca Superpucharu. Dziś jest on trenerem bramkarzy w Wiśle Kraków.

- Podczas meczu w Łodzi Wisła sprawiała wrażenie zaskoczonej. Czym was Widzew zaskoczył?
Tomasz Muchiński: - Przestrzegaliśmy naszych zawodników, by nie sugerowali się ostatnią lokatą Widzewa w tabeli. Ale jak widać rola faworytów osłabia słuch. Symptomy lepszej dyspozycji łodzian były już widoczne w Krakowie, od pierwszych minut meczu z Cracovią. Z Wisłą też mieli agresywny, ofensywny początek i do tego szybko zdobyli bramkę. Chcieliśmy wykorzystać nasze możliwości szybkiego operowania piłką, większe doświadczenie, ale potencjał ofensywny nam nie wypalił. Technika nie zawsze jest skuteczną receptą na sukces. Widzewiacy nas bili dynamiką gry, walecznością i zaangażowaniem. Potrafili wykorzystać też nasze błędy w ustawieniu, zwłaszcza przy ostatnim golu.

- Konfrontację najlepszej w lidze obrony Wisły (29 goli straconych) z najgorszą defensywą Widzewa (50 bramek straconych) wygrali ci drudzy.
- Patrząc na liczby to rzeczywiście paradoks i dowód, że statystyki czasem przekłamują, a w futbolu zdarzają się takie mecze. Inna sprawa, że Widzew traci teraz mniej goli, bo z Zagłębiem zachował czyste konto, z klubami krakowskimi stracił po jednej bramce. Kiedy po przerwie wstawiliśmy szybszych, bardziej dynamicznych zawodników na lewej i prawej stronie, przejęliśmy inicjatywę i gdyby przy 1:1 Garguła trafił w bramkę z dogodnej pozycji, to o progresie łódzkiej obrony byłoby trudniej mówić.

- Najlepszym w Wiśle był naszym zdaniem bramkarz Michał Miśkiewicz, który wyratował gości z opresji kilka razy. Gratulujemy, bo to twój podopieczny. A co powiesz o Wolańskim?
- Patryka poznałem osobiście, gdy był w Sokole Aleksandrów. Nie jest dla mnie anonimowy. Był wtedy na etapie młodzieńczej fantazji i nawet wejście do tej solidnej trzecioligowej drużyny nie było dla niego wcale łatwe. Ale widać już wtedy było spory potencjał. Teraz wykorzystuje szansę. Trenerzy na niego postawili od początku roku i nawet wybaczyli mu błędy, jakie przytrafiły się w Chorzowie. Widać, że żyje w bramce, ma wiele dobrych momentów, podejmuje szybkie decyzje, polubili go kibice, a on w euforii wpada w taki dobry trans. Z pewnością jest na krzywej wznoszącej i robi postępy.

- Czy widzisz szanse utrzymania Widzewa w ekstraklasie?
- Przy nowym regulaminie jest to realne. Sztab szkoleniowy wreszcie trafił z metodą gry, odbudował sposób na osiąganie sukcesów, ustabilizował skład. Widać w Widzewie mobilizację, pełne zaangażowanie, postępy młodzieży. Jeśli dojdzie do tego powrót do większej skuteczności Eduardsa Visnjakovsa, to może zaowocować kolejnymi zwycięstwami i szybkim zniwelowaniem strat. A w maju, w ligowej grze nerwów jeszcze może się wszystko zdarzyć. Widzew nadal jest marką, choć nieco zakurzoną. Odbudować jej nie można tylko corocznym unikaniem spadku, ale grą w czołówce. A Łódź jest potrzebna ekstraklasie. Ma wspaniałych fanów, których serdecznie pozdrawiam. Nawet to powitanie Franciszka Smudy było dowodem, że prawdziwe kibicowanie nie umiera, jak twierdzą niektórzy.

- W ostatniej kolejce sezonu zasadniczego Widzew i Wisła mogą sobie wzajemnie bardzo pomóc.
- To prawda. Jeśli Biała Gwiazda pokona w Krakowie Podbeskidzie, to ułatwi życie łodzianom. Jeśli Widzew zwycięży w Szczecinie, to Pogoń nie wyprzedzi Wisły, uzyskamy przewagę punktową nad zespołem Dariusza Wdowczyka i zagramy w rundzie finałowej cztery mecze na swoim stadionie, bo przecież nadal walczymy o podium. Uważam, że oba rozstrzygnięcia są prawdopodobne, bo przecież widzewiacy wygrali jesienią z Pogonią.

Bogusław Kukuć