Pawlak: "Nie wyobrażam sobie, żeby zabrakło w naszej drużynie walki"
 
Poniedziałek, 14. października 2013, godz. 10:50

Trenerem Widzewa jest już od kilkunastu dni. Rafał Pawlak przyznaje, że ta nominacja była dla niego niespodziewana. W wywiadzie dla "Widzewiaka" szkoleniowiec opowiada, jak chce, żeby drużyna grała za jego kadencji.

- W wieku 43 lat zaczyn pan pracę w roli trenera w ekstraklasie. To szybko? Czy późno?
Rafał Pawlak: - Myślę, że szybko. W piłkę grałem długo, bo do 36 roku życia. Siedem lat później jestem znowu w ekstraklasie, w roli trenera. Może nie jest to super szybko, tak jak było w przypadku mojego niedawnego przeciwnika - Michała Probierza, który tą drogę przeszedł błyskawicznie, ale nie mam co narzekać. Jestem zadowolony, że dostałem szansę i zrobię wszystko, by ta przygoda trwała jak najdłużej.

- Od dawna wiedział pan, że po zakończeniu gry w piłkę, chce pan być trenerem?
- Pracowałem z wieloma trenerami. Uważnie przyglądałem się temu, co robią. Ta myśl, że kiedyś mogę robić to samo, gdzieś tam kiełkowała. Jak skończyłem grać w piłkę, to wiedziałem, że chcę przy sporcie zostać. Nie było to od razu ukierunkowane i sprecyzowane, że na pewno będę trenerem, ale myślałem o tym.

- Zaraz po zakończeniu kariery zawodniczej pełnił pan inne funkcje w Widzewie.
- Decydując się na grę w Widzewie, jeszcze w tym Widzewie Zbigniewa Bońka, ustalałem od razu, że będę tu grał do końca kariery, a potem będę pracował w klubie w innej roli. Nie precyzowaliśmy wtedy w jakiej. Chciałem się związać z klubem, nie szukać szczęścia poza Łodzią.

- Był pan w klubie kilka lat, choć z dwuletnią przerwą.
- Tak się złożyło, że nasze drogi się rozeszły na dwa lata. Miałem okazję pracować w tym czasie w drugiej i trzeciej lidze. To mi dało jakieś doświadczenie i przekonanie, że chcę być trenerem. Życie pisze różne scenariusze, wróciłem do Widzewa, żeby pracować z trzecioligowymi rezerwami, a dziś jestem trenerem pierwszej drużyny.

- I to zaledwie po kilku miesiącach...
- Nie planowałem tego, ani nawet nie przypuszczałem, że tak może się to ułożyć. Radek Mroczkowski pracował tu długo, miał ugruntowaną pozycję w klubie. Ale taka jest praca trenera. Podejmując ją, trzeba liczyć się z tym, że pasmo niepowodzeń można przypłacić dymisją.

- Nie miał pan obaw przejmując drużynę w tak trudnym momencie?
- Podjąłem ryzyko, nie bałem się. Media pisały, że nie mam nic do stracenia. Tak do końca nie było, ale na pewno miałem więcej do zyskania, niż do stracenia. Każdy, kto decyduje się na pracę trenera, chce pracować z jak najlepszymi drużynami, w jak najwyższej lidze. Widzew jest idealnym miejscem, żeby rozpocząć tą drogę trenerską.

- Udało się panu odmienić drużynę.
- Dużo rozmawialiśmy z piłkarzami przed meczem, żeby odcięli to, co było złe do tej pory, a skupili się na tym, co było dobre. Drużyna była zablokowana psychicznie. Pomogliśmy im uwierzyć w siebie. Uwierzyć, że mogą nawet z wicemistrzem Polski walczyć, jak różny z równym. I walczyli. Przegrali, ale po meczu byłem z nich dumny. Nie ograniczaliśmy się jednak tylko do motywacji. Zrobiliśmy zmiany w taktyce, zmieniliśmy kilku zawodników. Przekierowaliśmy grę na trochę szybsze akcje. Mniej krótkich podań, a więcej takich, które otwierały drogę do przodu. Wiadomo, jaki scenariusz miał ten mecz. Nie ma co dorabiać do tego jakiejś ideologii. Cieszę się, że drużyna zareagowała prawidłowo. Strata zawodnika podziałała mobilizująco. Nawet ta porażka, która punktów nie dała, okazała się małym zwycięstwem. Pokazała, że zespół stać na walkę.

- Największą metamorfozę przeszedł Mielcarz.
- Na pewno zmiana trenera zbiegła się z jego odrodzeniem. Sam widzi po sobie, że odzyskał wigor, a także szczęście. Można na nim polegać. Takie mecze, jak w Poznaniu, kreują bohaterów. Mógł nim zostać Krystian Nowak, gdyby strzelił w końcówce do siatki, a nie w poprzeczkę. A tak bohaterem w oczach mediów i kibiców został Maciek. Dla mnie bohaterami byli wszyscy, zasłużyli na słowa uznania i brawa.

- Nie miał pan do Augustyniaka pretensji za czerwoną kartkę w pierwszych minutach?
- Nie miałem. To jeszcze młody chłopak, jeszcze wiele błędów popełni. Ważne, żeby nie tych samych. Bo z błędów trzeba wyciągać wnioski i nie powielać ich. Rafał to bardzo utalentowany zawodnik. Widzew będzie miał z niego dużą pociechę.

- Z chwilą, gdy nastał trener Pawlak, okazało się też, że Widzew nie musi grać samymi obcokrajowcami. Świadomie postawił pan chętniej na Polaków?
- Nie zwracałem na to uwagi. Nie mam z tym problemów, czy zawodnik jest z Polski czy z zagranicy. Dobrałem zawodników, którzy pasowali do koncepcji, jaką założyłem na mecz z Lechem. To przypadek, że proporcje Polaków i obcokrajowców były podobne. Szanuję każdego zawodnika, który jest w kadrze i każdy ma szansę. Nikogo nie skreślam.

- Odkopał pan Bartkowskiego, Rybickiego, Nowaka, czyli tych piłkarzy zwanych kiedyś Dzieciakami Mroczkowskiego. I okazało się, że mogą dać dużo drużynie. Może teraz należałoby ich nazwać Dzieciakami Pawlaka?
- Niech zostaną Dzieciakami Mroczkowskiego, a najlepiej Dzieciakami Widzewa. Radek wynalazł ich i trzeba mu to oddać. A czy z nich korzystał i z jakim skutkiem, to już jest inna sprawa. Trenerzy się zmieniają, a piłkarz musi grać. Dostali szansę i ją wykorzystali. To jeszcze nie było to, czego od nich oczekujemy. Po meczu z Lechem nabrali jednak pewności siebie i idą w górę. To było widać w treningu.

- Po przejęciu drużyny, miał pan niewiele czasu, żeby z nią potrenować. Teraz jest przerwa na reprezentację, dwa tygodnie na spokojniejszą pracę. W którą stronę drużyna będzie zmierzać?
- Zmian było dużo, w taktyce i personalnych. Nawet komentatorzy dziwili się, że gra ten czy inny zawodnik. Teraz pracujemy przede wszystkim nad zgraniem się w nowym zestawieniu. Chcieliśmy dać nowy impuls. Teraz będziemy to doskonalić. Ale też cały czas chcemy szukać nowych rozwiązań, żeby nie być drużyną tak łatwą do przeczytania dla rywala. Na tych dwóch meczach, które za nami, gra się nie kończy. Mamy jeszcze 10 meczów ligowych i jedno pucharowe.

- Czym Widzew Pawlaka ma się różnić od Widzewa Mroczkowskiego?
- Chcemy grać więcej szybkiej, widowiskowej piłki. Takiej, która będzie się podobała kibicom. Oni zapełniają trybuny, płacą za bilety. Nie chcemy - jak to się mówi - usypiać węża, chcemy dostarczyć kibicom emocji. Nie wyobrażam sobie, żeby zabrakło w naszej drużynie walki.

- Styl jakiej drużyny europejskiej jest najbliższy pana koncepcji?
- Do tej pory motywem przewodnim było długie utrzymywanie się przy piłce, wymienianie wielu podań. Wszyscy w klubie wpatrywali się w Barcelonę. Ja, zachowując wszelkie proporcje, chciałbym grać bardziej jak Real, niż jak Barcelona. Szybka, dynamiczna gra. Odpowiedzialna taktycznie, ale jednak do przodu. Nie interesuje mnie wymienianie 30 podań w środku pola.

- Jako piłkarz współpracował pan z wieloma trenerami. Od którego najwięcej pan się nauczył?
- Nie chcę nikogo wyróżniać. Na pewno wybitnymi trenerami byli ci, którzy wcześniej, bądź później prowadzili reprezentację Polski, jak Smuda, Majewski, Łazarek, czy nawet Wójcik, któremu pomagałem jako asystent, a który jest mistrzem motywacji. Także Orest Lenczyk, który reprezentacji nie prowadził, ale też jest wybitnym trenerem. Dużo nauczyłem się od Olega Błochina, u którego grałem w Grecji.

- Z Lenczykiem zmierzy się pan za tydzień. Większe emocje wiążą się ze starciem z dawnym kolegą z boiska, czy z dawnym trenerem?
- Nie stresuję się takimi sytuacjami. Zrobimy niedźwiedzia na powitanie, bo bardzo trenera szanuję, a i on ma chyba o mnie dobre zdanie, bo zawsze mówił o mnie w samych superlatywach. Także przed meczem powinno być sympatycznie, a jak będzie po meczu, to zobaczymy. Mam nadzieję, że to ja będę wracał w lepszym humorze.

- Trzeba sobie przypomnieć zasady savoir vivre, bo trener Lenczyk jest na to bardzo wyczulony...
- Nie grozi mi tu jakaś wpadka. My nie jesteśmy kolegami, mimo że zajmujemy takie same stanowiska w obu klubach. To jest pan trener, a ja byłem jego zawodnikiem. Jak powiedziałem, bardzo go szanuję.

- Jak będzie wyglądał sztab pana współpracowników?
- Sztab zostaje ten sam. Wszystko jest wyjaśnione, wszyscy ciągną wóz w tym samym kierunku. Nie widzę powodu, by coś zmienić.

- Jaki cel stawia pan przed drużyną?
- Może być tylko jeden: pierwsza ósemka po sezonie zasadniczym. Nie będziemy mówili, że interesuje nad walka o utrzymanie, choć ta ósemka w praktyce je gwarantuje i daje możliwość spokojnego zakończenia ligowej wiosny, a przy tym powalczenia potem o coś więcej. Na razie myślimy o tej ósemce, mamy trzy punkty straty do tej grupy, więc nie wyobrażam sobie innego celu.

- Dziś są trzy punkty do ósemki, a dzień przed meczem z Lechią było ostatnie miejsce...
- Tabela jest bardzo spłaszczona. Mówi się, że każdy może w tej lidze wygrać z każdym i taka jest prawda. Najlepszym przykład to mecz z Lechią, z którą wygraliśmy wysoko. Z kolei ta sama Lechia potrafiła wygrać z Legią, z którą my bardzo wysoko przegraliśmy. Każdy może wygrać z każdym i to nie jest tylko frazes.

- Miejsce w ósemce zagwarantuje panu przedłużenie umowy na kolejne sezony?
- Nie wybiegam w przyszłość tak daleko. Chcę udowodnić, że jestem fachowcem, a nie jakimś przypadkowym gościem przyniesionym w kapeluszu. Skupiam się na kolejnym meczu, nie planuje tego, co będzie za rok.

Tomasz Andrzejewski