Broź: "Po tym wszystkim będę silniejszy"
 
Sobota, 8. października 2011, godz. 21:58

W meczu ze Śląskiem Wrocław poważnej kontuzji doznał Łukasz Broź. Uraz, który mu się przytrafił, wyeliminował go z gry do końca roku. Kapitan widzewskiej drużyny przeszedł operację, a teraz jest w trakcie rehabilitacji. Jak podkreśla, z każdym dniem czuje się coraz lepiej.

Łukasz Broź: - Najtrudniejsze były pierwsze dni po operacji. Samą informację o kontuzji przyjąłem dość spokojnie. Chyba żona bardziej się przejęła. Potem był zabieg i ciężkie dwa tygodnie. Siedziałem tylko na kanapie, bo bez kul nie mogłem się ruszyć nawet na dwa metry. Żona mi pomagała, wspierała mnie. Dopiero jak już nie musiałem korzystać z kul, to było lepiej. Teraz już ten czas szybko leci, z każdym dniem jest coraz lepiej. Chociaż na pewno bardzo szkoda, że tak się to ułożyło. Ten uraz przytrafił się akurat w takim momencie, gdy miałem swoje pięć minut. Wszystko fajnie się układało, a tymczasem zostałem sprowadzony na ziemię.

- Pojawiło się powołanie do reprezentacji, można było się pokazać...
- To mnie najbardziej smuci. Miałem przecież okazję zadebiutować w reprezentacji i to nie z byle jakimi drużynami, bo z Meksykiem i Niemcami. Ta szansa uciekła. Szkoda jej, ale ja się nie załamuję. Muszę przygotować się na powrót w następnej rundzie. To będzie - można powiedzieć - następny etap w moim życiu. Po tym wszystkim będę silniejszy psychicznie.

- Powołanie dostałeś w dniu meczu ze Śląskiem, już po odniesieniu kontuzji. Jak się o nim dowiedziałeś?
- Powiedział mi o tym trener, w autokarze, w drodze powrotnej. Pewnie dostał tą informację telefonicznie. Byłem miło zaskoczony. Z drugiej strony, zastanawiałem się, co będzie z moją nogą. Także cieszyłem się i nie cieszyłem jednocześnie.

- Od razu nie było wiadomo, co się stało. Nawet na to zgrupowanie reprezentacji pojechałeś...
- Gdy dotarłem, chłopaki akurat mieli trening. Dostałem pokój, zjadłem z drużyną obiad. Potem spotkałem się z lekarzem. Obejrzał moją nogę. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że on już wiedział, że coś jest nie tak, ale nie powiedział mi wtedy tego. Wcześniej mówił, że jeśli będę miał jeden czy dwa dni przerwy, to nie ma problemu. Ale po tym badaniu powiedział, że jednak na mecz nie będę gotowy.

- Kiedy poznałeś pełną diagnozę?
- Kilka godzin później. Ale tak naprawdę, to czułem już rano, że to coś poważnego. Nie mogłem wyprostować nogi, coś musiało być nie tak.

- To twoja pierwsza poważna kontuzja w karierze...
- Tak, wcześniej miałem jakieś stłuczenia, naciągnięcia. Generalnie nie miałem dłuższej przerwy, niż dwa tygodnie. Teraz przydarzyła mi się jedna z poważniejszych kontuzji, jakie miewają piłkarze.

- I spory pech. Szansa na debiut w kadrze ucieka ci już po raz drugi.
- Za pierwszym razem, za kadencji selekcjonera Leo Beenhakkera, to była bardziej kadra B. Nie było wszystkich podstawowych zawodników. To był raczej przegląd potencjalnych kandydatów z naszej ligi. A teraz było coś innego, znacznie ważniejszego. Gdybym teraz pokazał się z dobrej strony, to mógłbym do tej kadry wskoczyć na dłużej. Może nawet zagrałbym na Euro. Każdy zawodnik na takiej imprezie chciałby wystąpić.

- Jest jeszcze na to szansa?
- Na razie o tym nie myślę. Wykonuję każdego dnia ciężką pracę, żeby wrócić na wiosnę na boisko. Czy kilka miesięcy wystarczy, żeby wywalczyć sobie miejsce w kadrze tuż przed Euro? Na pewno będzie ciężko. Mało czasu.

- Jak wygląda życie piłkarza bez piłki?
- Przede wszystkim przechodzę rehabilitację. To zajmuje mi około 3 godzin dziennie. Czasem trochę więcej, czasem trochę mniej...

- Dużo czasu zostaje...
- Tak się tylko wydaje. Na rehabilitację jadę około godz. 9-10, wracam do domu około godz. 13. Mam też małą córeczkę, którą się opiekuję, bawię się z nią. Te dni bardzo szybko lecą.

- Kolegów też czasem odwiedzasz.
- Tak, staram się wpadać do nich, pogadać. Tęsknię za tym wszystkim, za treningami, za drużyną. Teraz na to wszystko patrzę tylko z boku. W takiej sytuacji człowiek dostrzega, jak fajnie być zdrowym.

- W październiku ominą cię ciekawe mecze: derby Łodzi, pojedynki z Legią.
- Ominął mnie też wyjazd do Olsztyna, na którym mi zależało, bo to moje rodzinne strony. Przed losowaniem 1/16 finału bardzo chciałem, żebyśmy trafili na ten zespół i pojechali w moje rejony. Traf chciał, że wylosowaliśmy, ale ja tam nie pojechałem. Trudno, co zrobić? Teraz przed nami także ciekawe mecze. Październik zapowiada się interesująco.

- Rozmawiasz z kolegami o ich występach?
- Pewnie. Ja to widzę z boku, więc staram się im przekazywać, jakie są moje odczucia. Co trzeba poprawić, co dobrze funkcjonuje.

- Co powiedziałeś im po meczu z Ruchem?
- Zagraliśmy tam trochę słabszy mecz, ale też Ruch miał sporo szczęścia. Taka jest piłka. Raz szczęście daje, raz odbiera. Szkoda tej porażki, bo mieliśmy bardzo udany start. Osiem meczów bez przegranej. Szkoda, że ta seria się skończyła. Ale to już historia. Trzeba się skupić na derbach.

- Taki zimy prysznic może dobrze zrobić drużynie?
- Nie sądzę, żeby to miało znaczenie. Każdy z nas jest profesjonalistą i na każdy mecz skupia się w 100%. Zimny prysznic nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą derby to jest specyficzne spotkanie, nie trzeba na nie nikogo mobilizować. Jak się przyjeżdża na stadion, a nad nim latają helikoptery, to czuć od razu, że to nie jest zwykły mecz. Zresztą ta cała otoczka jest magiczna. Szczególnie, jeśli na stadionie są liczne grupy kibiców przeciwnych drużyn.

- Dla piłkarza lepiej, żeby kibice drużyny przeciwnej byli na trybunach?
- Mnie ich obecność zawsze bardzo mobilizowała. Jak gramy na wyjeździe, wychodzimy na rozgrzewkę przy gwizdach, to też zawsze mnie napędza.

- Jako kapitan drużyny, włączysz się w motywowanie piłkarzy? Na przykład obcokrajowców, którzy w derbach jeszcze nie grali?
- Na pewno. Trzeba niektórym chłopakom wyjaśnić, jak ważny jest to mecz dla kibiców. Musimy wygrać, bo gramy o punkty. Ale musimy też wygrać dla naszych kibiców. Nie chcemy, żeby ktoś nam zarzucał, że nie podjęliśmy walki, przeszliśmy obok meczu.

- Zagracie przeciwko drużynie prowadzonej przez trenera Michała Probierza, który część z was prowadził.
- Trenerowi Probierzowi jestem wdzięczny, że kiedyś dał mi szansę debiutu. Teraz akurat jest po drugiej strony, a ja nie gram. Ale to chyba nie ma znaczenia, że on z nami pracował. Los piłkarza i trenera jest taki, że raz się jest w jednym klubie, innym razem w innym. Każdy gra o swoje, każdy chce wygrać. Szczególnie w tak prestiżowym meczu, jak derby.

Tomasz Andrzejewski