
Szymanek: "Na boisku pokazałem swoją wartość"
Niedziela, 12. czerwca 2011, godz. 23:48

Z końcem czerwca wygasa umowa Wojciecha Szymanka z Widzewem. Mimo, że 29-letni obrońca ma za sobą udany sezon, nic nie wskazuje na to, żeby miało dojść do podpisania nowego kontraktu. Sam zawodnik czeka jednak spokojnie na rozwój wypadków.
Wojciech Szymanek: - Mam umowę do 30. czerwca. Na razie wiem tyle, że 22. czerwca stawiam się na pierwszym treningu.
- Spodziewasz się, że po powrocie z urlopu zostaniesz zaproszony na rozmowy w sprawie kontraktu?
- Nie wiem. W czasie urlopu staram się o tym nie myśleć. Na chwilę chcę się wyłączyć z tego wszystkiego. Czekam spokojnie, wszystko się może zdarzyć.
- Pewnie lepiej by się odpoczywało, gdyby przyszłość była jasna...?
- Na pewno, ale ja nie mam na to wpływu. To co mogłem, to zrobiłem. Grałem przez cały sezon na - moim zdaniem - dobrym poziomie. Szczególnie wiosną. Nic więcej zrobić nie mogę. Na boisku pokazałem swoją wartość, trener widzi mnie w kadrze na następny sezon. Zresztą w Widzewie grałem w podstawowym składzie u każdego trenera, który tu pracował. Chyba na palcach jednej ręki mogę policzyć mecze, które spędziłem na ławce rezerwowych.
- Znamienne jest to, że z większością piłkarzy, którym w czerwcu kończą się kontrakty, nowe umowy podpisano zimą. Ty nie dostałeś takiej propozycji...
- Ja też byłem zaproszony na rozmowy, jeszcze w październiku, razem z Łukaszem Broziem i Tomaszem Lisowskim. Przedstawiono mi wstępne warunki nowego kontraktu i ja je zaakceptowałem. Później dostałem informację, że na razie klub się wstrzyma z podpisaniem nowej umowy i będę cały czas obserwowany. Wysłuchałem tego, co zarząd miał mi do powiedzenia. Przyjąłem to spokojnie. Od tamtej pory nie było już rozmowy na ten temat.
- Może sprawa jest już przesądzona...?
- Nie wiem. Nikt mi też jednoznacznie nie powiedział: "Wojtek, nie widzimy cię w klubie". Nawet przed wyjazdem na urlop nie raz widziałem się z członkami zarządu, ale żaden nic konkretnego mi nie przekazał.
- Twoim problemem chyba jest to, że na twojej pozycji jest duża konkurencja.
- Albo była. W każdym razie trener Czesław Michniewicz wyraźnie powiedział, z kim chciałby pracować, a z kim nie. Optymalne rozwiązanie to czterech zawodników na dwa miejsca w środku. W tym sezonie było nas aż sześciu, licząc łącznie z Bruno Pinheiro, który mógł grać na środku obrony, a także w drugiej linii. Także dlatego uważam ten sezon za udany, bo wygrałem konkurencję z naprawdę bardzo dobrymi zawodnikami.
- Rozmawiasz z innymi klubami?
- Bezpośrednio nie rozmawiam. Mam menadżera, który się tym zajmuje.
- Ale nie mówiłeś mu, żeby się na razie poczekał z szukaniem nowego klubu?
- Nie mogę przecież zostać na lodzie. Mam rodzinę i muszę o nią zadbać. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby szukać czegoś w ostatniej chwili. Trzeba mieć jakąś alternatywę, nie tylko w sporcie, ale i w życiu.
- Dobrze się czujesz w Łodzi? Chciałbyś tu zostać?
- Dobrze się czuję. Jest fajna drużyna, fajna atmosfera. Trener Michniewicz buduje dobry zespół. Chciałbym pozostać jego częścią. Mógłbym się jeszcze wiele od trenera nauczyć. Rodzina też dobrze się tu czuje. Wiadomo, że zmiany zawsze wywołują wewnętrzną niepewność. Z drugiej strony, zmiany też wywołują mobilizację do cięższej pracy. Krótko mówiąc, dobrze się w Łodzi czuję i chętnie tu zostanę, ale jeśli przyjdzie mi zmienić klub, to pogodzę się z tym.
- Nie należysz do ulubieńców kibiców. Jak sądzisz, dlaczego?
- Przed urlopami było takie małe spotkanie z kibicami, z dziećmi i ich rodzicami. Jeden z rodziców powiedział mi wtedy, że mnie najbardziej ceni z piłkarzy Widzewa. Także są i pozytywne opinie. Domyślam się, że może nie jestem ulubieńcem młodych kibiców, którzy na różnych forach internetowych się wypowiadają. Oni patrzą na to, kto potrafi zrobić fajną sztuczkę techniczną czy przedryblować rywala w efektowny sposób. Ja nie jestem takim zawodnikiem. Swoją grę opieram na ciężkiej pracy. Na dobrym przygotowaniu fizycznym i taktycznym. Staram się przede wszystkim wykonywać zadania, które wyznaczył mi trener. Czasem kibice mogą tego nie dostrzec. Nie mam i nigdy nie będę miał predyspozycji do tego, żeby być idolem kibiców. Ale też w zespole potrzebni są i tacy piłkarze, którzy wykonują na boisku czarną robotę.
- Przejmujesz się opiniami kibiców w komentarzach? One w twoim przypadku są często bardzo krytyczne...
- Na początku czytałem je, ale stwierdziłem, że to bez sensu. Wielu fantastycznych sportowców jest na forach internetowych obrażanych, więc nie ma się co tym przejmować. Ci, którzy po przegranym meczu najostrzej krytykują, po wygranym spotkaniu często najgłośniej chwalą. Wolę kibiców, którzy coś wiedzą na temat piłki i mają świadomość, jak ciężko jest uprawiać ten sport. Dla takich kibiców warto grać, a nie dla tych, którzy po jednym czy dwóch słabszych meczach obrażają człowieka.
- Trener parę razy mówił na konferencjach, że trochę jednak przejmujesz się opiniami kibiców.
- Nie. Kiedyś rzeczywiście z trenerem rozmawiałem na ten temat, ale raczej śmialiśmy się z tego.
- Jak będziesz wspominał te ostatnie 3,5 roku, które spędziłeś w Widzewie? Z jednej strony życiowo ważny dla ciebie czas, wziąłeś ślub, urodziło ci się dziecko. Z drugiej strony, ponad połowę tego czasu spędziłeś na grze w pierwszej lidze.
- Pocieszam się, że te dwa lata w pierwszej lidze to dwa pierwsze miejsca. Muszę przyznać, że ten pierwszy spadek nie dotknął mnie aż tak bardzo, jak kolegów. Już po kilku meczach doznałem poważnej kontuzji i potem się leczyłem, nie byłem tak blisko zespołu. Oczywiście, byłem smutny i przybity, ale ciężko było mi się wczuć w rolę kolegów. W sumie jednak te 3,5 roku to był dobry czas. Ostatnia runda była tego zwieńczeniem. Zadaniem było utrzymanie się w Ekstraklasie i to zadanie bardzo dobrze zrealizowaliśmy. Przez moment nawet myśleliśmy, że może uda się powalczyć o coś więcej, ale chyba musimy jeszcze solidnie popracować, żeby było to możliwe.
- Gdyby nie ta kontuzja w pierwszym półroczu, o której wspomniałeś, to nie odszedłbyś z Widzewa już wtedy? Pamiętam, że rozmawialiśmy po tym, jak przyjechałeś pierwszy raz do Łodzi. Wtedy mówiłeś, że gra niżej, niż w Ekstraklasie nie interesuje cię...
- To było kiedyś, może tak by było. Na pewno granie w pierwszej lidze to nie był szczyt moich marzeń, wolałbym grać cały czas w Ekstraklasie. Ale to już przeszłość, nie ma co gdybać.
- Dziewiąte miejsce po sezonie budzi niedosyt? Można było być na piątym...
- Po tych pierwszych kolejkach rundy wiosennej dziewiąte miejsce każdy by w ciemno wziął, bo ono dawało spokojne utrzymanie. Później rzeczywiście był taki moment, że wygraliśmy trzy mecze z rzędu i zabrakło bardzo niewiele, żebyśmy zajęli miejsce tuż za podium.
- Gdyby nie porażka w Zabrzu... Co tam się stało? Tak z perspektywy czasu...
- Nie mieliśmy na pewno swojego dnia. Nie jeden czy dwóch zawodników, ale prawie cała drużyna zawiodła. Zastanawiałem się też, czy wpływu na to nie miało to, że w krótkim okresie czasu mieliśmy kilka bardzo ważnych i ciężkich meczów. Przecież mecz z Lechią był toczony w bardzo szybkim tempie. Zarówno nas, jak i gdańszczan kosztował on sporo sił. A Lechia też przegrała w ostatniej kolejce i to u siebie. Może to zmęczenie też miało wpływ na to, co wydarzyło się w Zabrzu. Ja osobiście mogę powiedzieć, że czułem w nogach tą rundę i przede wszystkim ten ostatni miesiąc.
- Po meczu z Lechią mówiło się, że ten sezon mógłby potrwać jeszcze parę kolejek. Ale w takim razie chyba nie ma czego żałować...
- Nie jest fajnie kończyć sezon taką porażką, jak z Górnikiem. Po takim spotkaniu na pewno każdy wyszedłby na kolejny mecz nadzwyczajnie zmobilizowany. Każdy chciałbym się zrehabilitować i to by dodało nam sił. Ale chyba mimo wszystko dobrze, że ten sezon już się skończył. Każdy potrzebuje odpoczynku od tych wszystkich zawirowań.
- Ty jesteś zadowolony ze swojej postawy w tym sezonie...
- Jak byłem zdrowy to grałem wszystko. Raz tylko usiadłem na ławce w meczu z Cracovią. Mogę być zadowolony z siebie. Nawet prezes Animucki powiedział mi, że to była moja najlepsza runda, odkąd jestem w Widzewie.
- Czyli ta presja związana z kończącą się umową dobrze na ciebie wpłynęła. To może Widzew powinien przedłużyć z tobą kontrakt o pół roku?
- Nie jest łatwo grać w takiej sytuacji. Chodzi też o kontuzje. Gdyby coś mi się stało na przykład w maju, a było przecież aż siedem meczów w tym miesiącu, prawdopodobnie zostałbym na lodzie. Ciężko grać z takim obciążeniem psychicznym. Starałem się o tym nie myśleć, ale wiedziałem, że po prostu nie może mi się nic stać. A przecież ja nie stronię od twardej walki. Walki fair, ale na pograniczu faulu.
- Jak spędzasz urlop?
- Nad polskim morzem. Nie chciałem wyjeżdżać zbyt daleko, bo nie wiadomo, co się może wydarzyć.
- Telefonu pewnie ani na chwilę nie wyłączysz i co chwilę będziesz sprawdzał, czy bateria jest naładowana...?
- Nigdy nie wyłączam telefonu.
Tomasz Andrzejewski
Copyright © 1998 - 2009 "Widzewiak". All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.