S. Cacek: "Alibi kosztem Widzewa i kibiców"
 
Niedziela, 13. grudnia 2009, godz. 14:34

Do tej pory Widzew w żaden sposób nie odniósł się do propozycji prezydenta Włodzimierza Tomaszewskiego, żeby miasto na okres jednego roku dokapitalizowało widzewski klub kwotą jednego miliona złotych. Wiemy już jednak, że właściciel Widzewa nie jest tą propozycją zainteresowany.

Sylwester Cacek: - Pan prezydent Tomaszewski zachował się bardzo nieelegancko wobec mnie i Widzewa. Nie życzę sobie, żeby politycy w jakikolwiek sposób wykorzystywali Widzew w politycznej walce. Tylko w taki sposób można odebrać ogłaszanie na konferencji prasowej deklaracji kupienia akcji w Widzewie bez konsultacji ze mną. Po dwóch latach w Widzewie i wspólnych uściskach dłoni na stadionie, nie jestem chyba na tyle anonimowy, by prezydent nie mógł skontaktować się wcześniej ze mną w tej sprawie. Cóż, po tym, co się wydarzyło, propozycję miasta mogę odebrać tylko jako próbę stworzenia sobie alibi kosztem Widzewa i kibiców, tak by prezydent mógł potem powiedzieć: "Ja chciałem traktować Widzew na równych zasadach, tylko Widzew nie chciał".

- Czy to znaczy, że Widzew nie przyjmuje oferty miasta?
- Dokładnie tak. Widzew jest klubem apolitycznym i nie pozwolę na to, żeby został użyty jako narzędzie w walce wyborczej. Jeśli ktoś chce zbijać polityczny kapitał na ŁKS, to Widzewowi nic do tego, ale wplątanie Widzewa w tą walkę to zagrywka poniżej pasa, a ja lubię przejrzyste zasady i grę fair. Natomiast jeżeli ktoś chce współpracować to zawsze jest to możliwe, ale w poważny sposób. Nie mówię już o tym, że taki pomysł miasta mógłby zostać nominowany do nagrody "absurdu roku". Wyobraźmy sobie, że zdecydowałbym się na przyjęcie tej oferty. Za chwilę może się okazać, że władze miasta posunęły się o krok za daleko i że polityczne rozgrywki pogrążą plan ratowania ŁKS. W końcu inne łódzkie kluby też mogą chcieć skorzystać z takiej pomocy, jaką miasto proponuje Widzewowi. I w sumie dlaczego nie? Jak wszystkim, to wszystkim. Tyle tylko, że z zasadą każdemu po równo skończyliśmy w Polsce już w 1989 roku, wraz ze zmianą systemu. Dlatego obecnie oczekujemy od miasta współpracy w oparciu o przejrzyste zasady i wynagradzania za pracowitość i zmierzoną efektywność, a nie po prostu dlatego, że jesteśmy.

- Kibice Widzewa bardzo ostro zareagowali na chęć pomocy ŁKS przez miasto. Czy pan również uważa, że miasto nie powinno wspierać ŁKS?
- Powiem szczerze, że trochę zdziwiła mnie reakcja naszych kibiców. Po co zajmować się ŁKS? Naszym wspólnym zadaniem jest budowa Wielkiego Widzewa, a ŁKS to nie nasz problem. Chciałbym zaapelować do kibiców o to, żeby skupili się na wsparciu i budowie Widzewa i niczym innym. Proszę o rozsądek i o to, żeby nie dali się wciągnąć w polityczne gierki, bo wtedy ucierpi na tym Widzew.

- Czyli uważa pan, że miasto powinno pomagać ŁKS?
- Jak najbardziej, miasto powinno już dawno zaangażować się w pomoc temu klubowi. Ale powinno być to poważne zaangażowanie, bo to co słyszę to "kiełbasa wyborcza", a po działaniach, o których czytam, być może za ŁKS będą się ciągnęły takie same problemy, jakie teraz muszę rozwiązywać w Widzewie, a niektórzy będą w tej sprawie musieli stawiać się w prokuraturze.

- W czwartek ma pan się spotkać z prezydentem Tomaszewskim. Wyjaśnią sobie panowie wszystkie wątpliwości...
- Podobno zostałem zaproszony do prezydenta w celu podziękowania mi za zaangażowanie się w Łodzi, nie tylko w pomoc Widzewowi. Nie wiem czy po tym, co zrobił pan Tomaszewski, mamy jeszcze po co się spotykać, choć mam propozycję konkretnego rozwiązania umożliwiającego uruchomienie dalszych procedur związanych z budową stadionu Widzewa. My już swoje oczekiwania wobec miasta wyraziliśmy bardzo precyzyjnie i one się nie zmieniają. Prezydent podobno podczas konferencji wykazał się też dużą brawurą, mówiąc o wycenie gruntów pod nowy stadion. Jak twierdzi, poprosił mnie o wskazanie rzeczoznawcy, który ma dokonać wyceny i że wskazałem tego rzeczoznawcę, a potem odrzuciłem jego wycenę. Zapomniał tylko dodać, że klub musiał go wskazać spośród trzech kandydatów przedstawionych przez miasto. Stwierdzenia, że Cacek kreuje wycenę gruntu pod stadion, to w tej sytuacji już jest poważny zarzut i muszę się zastanowić, co z tym zrobić. Jeśli pan prezydent, tak jak jego doradca, ma zamiar w ten sposób manipulować opinią publiczną, to dla mnie nie jest partnerem do dyskusji.

- Witold Skrzydlewski podczas tej samej konferencji prasowej odniósł się krytycznie do budowy przez pana stadionu Widzewa. Powiedział: "Dlaczego nie buduje? Jak ja chcę coś wybudować, nawet jak nie jestem właścicielem działki to co robię? Występuję o warunki zabudowy. Dlaczego do dzisiaj nie wystąpił o warunki zabudowy? Dlaczego woli podnajmować stadion od fikcyjnego klubu, który już nie istnieje, a nie od miasta. Pomyślcie sobie, zanim się dacie wpuścić w maliny"
- Widocznie pan Skrzydlewski nie widzi różnicy między budową stadionu, a budową zakładu pogrzebowego. Stadion to inwestycja warta kilkaset milionów złotych i wymaga bardzo dobrego przemyślenia. Dziwi mnie, że jako wieloletni radny, pan Skrzydlewski nie wie, a może specjalnie nie mówi o tym, że aby uzyskać warunki zabudowy, potrzebny jest szereg dokumentów, w tym wstępna koncepcja zabudowy. A przy obiekcie, jakim jest stadion, wszystkie te przygotowania kosztują więcej, niż finansowe wsparcie zaproponowane dziś Widzewowi przez miasto. Nie zaryzykujemy wydawania dalszych pieniędzy bez umowy z miastem na dzierżawę gruntów. I tak dotychczasowe działania związane ze stadionem już nas kosztowały ponad pół miliona złotych. Niech pan Skrzydlewski się dwa razy zastanowi, czy chce dalej w ten sposób próbować manipulować kibicami. Bo my chcemy mówić o faktach i na pewno nie pozwolimy się bezkarnie oczerniać, tym bardziej, że za nami stoją fakty i konkretna praca. W ogóle odkąd zaczęliśmy głośno się domagać przejrzystych zasad rozdzielania budżetu na promocję miasta przez sport, zauważyliśmy próby dyskredytowania mnie i Widzewa przez niektórych dziennikarzy i jedną z grup kibiców. Dlatego jedynym plusem całej sytuacji jest to, że pan Skrzydlewski w końcu odważył się zaatakować mnie i Widzew otwarcie.

- Mówi pan, że Widzew jest klubem apolitycznym, ale jednak zaangażował się w walkę polityczną w kwestii podziału środków z tytułu promocji miasta przez sport. W urzędzie panuje odczucie, że Widzew zaatakował obecne władze Łodzi.
- Jeśli w Urzędzie Miasta Łodzi za atak na obecne władze uznano to, że Widzew po prostu wyraził swoje oczekiwania w kwestii przejrzystości w rozdzielaniu pieniędzy na promocję miasta przez sport, to jest to śmieszne. Od kilku miesięcy domagamy się tylko przejrzystych zasad i niczego więcej. Jesteśmy w stałym kontakcie z radnymi i urzędem. Nie ma znaczenia, która opcja polityczna rządzi, my będziemy zachowywali się zawsze tak samo. Przejrzystość w naszym pojęciu oznacza jasne zdefiniowanie metod tworzenia i rozliczania budżetu. Po pierwsze, na promocję poprzez sport, co powinno dotyczyć tylko sportu profesjonalnego zdefiniowanego w ustawie, który rzeczywiście taką promocje zapewnia. Po drugie, wsparcia sportu amatorskiego, co powinno dotyczyć pozostałych klubów, imprez masowych i sportu szkolnego. Po trzecie, rozwoju infrastruktury sportowej. Jeżeli ktokolwiek w tym kontekście próbuje spłaszczyć temat tylko do pieniędzy i uważa, że prowadzimy walkę polityczną, to jest złym doradcą prezydenta i powinien być zwolniony. Inną sprawą jest, że z reguły Rada Miejska wyczuwa, kiedy kierowana przez inicjatora propozycja jest "kiełbasą wyborczą", a kiedy rzetelnym działaniem. Później w głosowaniu trwa walka polityczna w Radzie, a traci na tym sport. Tak było za pierwszym razem z wnioskiem dotyczącym dzierżawy dla Widzewa, po drodze chyba z wnioskami dotyczącymi ŁKS, a ostatnio z wnioskiem zwiększenia budżetu na promocję przez sport.

Tomasz Andrzejewski